Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

czwartek, 30 września 2010

Wszystkiego najlepszego...

dla wszystkich chłopaków - Polaków z okazji Dnia Chłopaka...

A w prezencie...


Burcu Güneş w utworze "Tamamdır" to prawdziwy hicior tu, trzeba przyznać, że nie bez przyczyny. Piosenka mi bardzo wpadła w ucho, a i sama Burcu chyba niczego sobie, prawda chłopaki?

_______________________________________________________________

Najważniejszą informacją z samego rana był DESZCZ, który padał całą noc... Coś wspaniałego, po prawie dwóch tygodniach w temperaturze 30 stopni, w końcu czuć chłodniejsze powietrze rano i wieczorem. Na dowód tego mam zdjęcie mojego przystanka, a ulice mokre...

i co? trafilibyście? a mój bus staje dokładnie obok tej latarni po prawej

A w pracy postanowiłam, że skoro nikt mnie za bardzo nie chce uczyć to się sama nauczę. I przysiadłam się z krzesłem do biurka mojego przełożonego, kiedy on przygotowywał próbki do wysłania do polskiej firmy. A potem kiedy wynotowywałam sobie słówka z druków do wypełniania po turecku, E. sam zaproponował, że mogłabym poszukać informacji dla siebie o rodzajach dostaw w handlu międzynarodowym i rodzajach płatności. A potem przyszła wspaniała wiadomość, o tym że w przyszłym tygodniu będzie u nas jeden z dobrych klientów z Polski. Zapowiada się interesująco... Dostałam również odpowiedź na mojego wczorajszego maila. 

na progu firmy - ładne widoki, tylko dziś trochę chmurki przysłoniły
Czy to nie jest dziwne? Jestem w firmie od kilku dosłownie dni, a już koresponduję z kluczowymi klientami firmy w języku, który znam tylko ja. Wysyłając maila nie muszę wysyłać kopii do nikogo z przełożonych, bo wszystkie maile są w jednym systemie, a odbierając maile, widzę całą pocztę, która spływa na jeden adres w kilku językach. 

Muszę pochwalić dzisiejszy obiad, bo był lezzetli z melonem na deser, a potem jeszcze baklava na podwieczorek... Żyć, nie umierać. Nauczyłam już G. że ja jestem ciągle głodna, i jak tylko wie o czymś w kuchni to mnie woła i pomykamy na jakieś jedzonko.

A propos wołania... To pomysł mojej mamy, żeby nazwać mnie "Izabela" był trafiony w 10. Co chwila słyszę tylko "Isabel", nie mówiąc już o przyjacielu z Anglii - S., który mówił do mnie "Belle", pomimo że nie znosił Francuzów ani francuskiego.

środa, 29 września 2010

Jak ciężko pracuje się w mojej firmie...

Po pierwsze i najważniejsze...

ZASPAŁAM !!!

Tak dokładnie tak i nie inaczej... Drugą noc z rzędu przesiedziałam z E. na kanapie i przegadaliśmy parę dobrych godzin. Nie potrafię powiedzieć co zrobiłabym, gdyby go tu nie było... Kto decyduje o tym kogo spotkamy w życiu? Ten kto o tym decyduje odwalił kawał dobrej roboty w moim przypadku. Odkąd tu przyjechałam i rozesłałam wici, o tym, że mieszkam w Azji, na moją skrzynkę mailową napływają jedynie zaproszenia z różnych części Turcji i Europy. A to kuzyn G. - E. i jego świeża żona H. zaprosili mnie do Stambułu na weekendy gdybym chciała odpocząć i miło spędzić czas, argumentując, że przecież jesteśmy już rodziną, a to przyjaciel G. - A. ze swoim domem w Foca koło Izmiru, a to wspólny przyjaciel z Salford przyjeżdża zapatruje się w L. i zaprasza nas obie na długi weekend 29 - 31.10 do Adany do swojego domu.

Wracając do mojego spóźnienia... Otworzyłam oczy i zaklęłam jak zwykle szpetnym : FUCK !!! Nie pomogło... Bo o to wybiła 7.00, a ja dokładnie o tej porze muszę opuścić mieszkanie, żeby po 20 min marszu przez dzielnicę bazarową przedostać się na mój bus stop, który na mnie nie poczeka bo zatrzymuje się pośrodku ronda !!! Szybki sms do G., żeby powiadomiła kierowcę, że mnie nie będzie i że dotrę na własną rękę. Ale przecież to nie rozwiązało problemu, że muszę tam dotrzeć na własną rękę !!! E. smacznie drzemie na kanapie, a ja pomknęłam jak strzała do metra i dopiero po metrze zaczęły się schody. Bo trzeba wytłumaczyć kierowcy, że chcę wysiąść w Sanayi ici - czyli dzielnicy przemysłowej. Jeżeli tego nie powiem, to on tam nie skręci - HA HA HA !!! Powiedziałam tak jak trzeba, zrozumiałam ile ode mnie chce lirasów (1,5) i dotarłam do pracy na 8.30 nawet przed G.

Kilka minut po 9 kiedy pisałam maila do G., który przemieszcza się gdzieś z Szeszeli do Mombasy, E. - mój przełożony zaprosił mnie do swojego biurka i przedstawił rynek tekstylny w Polsce ze szczegółami. O każdej firmie po troszku i co będę robiła. Ale zanim to... to dowiedziałam się, że nie tylko FB jest zablokowany (co zauważyłam sama), ale i mój przełożony ma wgląd w mój komputer na swoim komputerze. BOSKO !!! Dowiedziałam się tego po tym jak mi powiedział ile firm znalazłam i wpisałam do bazy, nie wstając od swojego biurka. Kontrola najwyższą formą zaufania. Pozostaje mi tylko szperanie po polsku-tureckich samouczkach językowych (których sporą część prezentuję w dziale nauka języka). Ale dziś to ja raczej robiłam wszystko, żeby nie usnąć i nie wysilić zbytnio umysłu po 3 godzinach spania.

Moje pierwsze zadanie: JEST !!! JEST !!! JEST !!! Mam przygotować maila do firmy polskiej, w którym się przedstawię i poinformuję o załadunku w przyszłym tygodniu. Więc do pracy... Yyy ale jak się pisało formalnie po polsku??? Chyba trzeba zacząć : Witam, albo jakoś tak. Po jakiejś godzince wszystko gotowe łącznie z zapisaniem adresu do książki adresowej i stworzenie podpisu w Outlooku. Pięknie nawet nie trzeba wysyłać tylko powiedzieć E. żeby sprawdził. A E. zna 26 języków jak sam powiedział, a ja dodałam: czyli dokładnie tyle ile zna Google Translate... Ha ha ha !!! Wszystko ładnie pięknie, ale dlaczego ja użyłam formy "Pan", bo tak u nas trzeba jak nie znam człowieka a domyślam się, że jest starszy. Ale przecież oni go już znają... o masz... ale ja go nie znam i jak nie napiszę "Pan" to będzie baaardzo niegrzecznie i stracicie klienta. Ahaaa... Mail wysłany. To co mam teraz robić? Lunch. Super, bo przecież zaspałam = nic nie zjadłam. Wszyscy mówią ale to jedzenie niedobre, a mi się tylko uszy trzęsą i powtarzam: Lezzetli - Smaczne. 

Po lunchu, rozmowa z przełożonym.
- Bo wiesz Izabel, u nas najważniejsze jest żeby odpowiedzieć szybko na maila i podać możliwie jak najwięcej informacji za pierwszym razem, żeby przewidzieć o co klient zapyta w kolejnym mailu i odpowiedzieć już w tym pierwszym, a tak poza tym to jak nie ma zamówień to nie jesteśmy zbytnio zajęci. Świetnie... Czyli pozostaje nauka języka. To ja Was teraz przećwiczę...

Najpierw kierowca musiał mi powiedzieć swój numer telefonu, żebym kolejnym razem pisała do niego. A on się uparł, że mi pokaże na wyświetlaczu... Zapomnij człowieku, wyśmiałam go i powiedziałam: Konuş! - Powiedz! Wyśpiewał cały numer a ja zapisałam ze słuchu. A teraz jeszcze powiedzcie dobrzy ludzi jak napisać: Nie czekaj - Beni bekleme. Super ! Jestem uratowana...

Zadzwoniłam do E., który czekał w mieszkaniu i szczęśliwa krzyknęłam w słuchawkę: Kardeş, beni bekle ! - Bracie poczekaj na mnie! A potem mojego najlepszego tureckiego przyjaciela (zaraz po G.) odwiozłam na autobus i jak zwykle musiałam się wzruszyć... a przecież już za miesiąc się zobaczymy.

wtorek, 28 września 2010

Yabancılar...

To był dzień... pełen wrażeń...

UWAGA !!! Wpis zawiera opisy drastyczne. Czytaj jeżeli masz ukończone 18 lat.

Po 4 godzinach spania, bo nie mogliśmy się nagadać z E., zwlekłam się z łóżka, bo dziś wielki dzień. Idziemy na komisariat i do urzędu skarbowego.

Do grupy dorosłych, odpowiedzialnych 5 stażystów oddelegowano chłopaczka, który:
a) nie bardzo wie co robi
b) nie bardzo wie co mówi po angielsku
c) nie bardzo wie jak się golić, bo jeszcze nie musiał

Spotkanie w biurze AIESEC najpierw było umówione o 11, a potem zostało przełożone na 13, co już zaczęło śmierdzieć, bo tureckie poczucie czasu oznacza, że całe popołudnie zmarnowane. Wybierając się z mieszkania razem z E. i L. zapomnieliśmy zjeść, a wtedy pomyślałam, że jak oni mogą się spóźniać, to mogę i ja. Idziemy na śniadanie! Do biura trafiłam 13.20. Młodzieniec naskoczył na mnie, że niby gdzie to ja byłam. Odpowiedziałam dumna z siebie, że przecież jestem. Młodzieniec rozpoczął żmudne przygotowywanie dokumentów. Kiedy je przygotował, poprosiłam, żeby dał mi je sprawdzić. I wtedy się zaczęło. Wzięłam oba dokumenty. Jeden z firmy o tym, że mnie chcą przyjąć na staż, i drugi o tym, że AIESEC o czymś zaświadcza i nie mogłam oczom uwierzyć. Moje imię napisane było 3 razy w związku z tym przybrało 3 różne formy: Izabela, Izabella, Isabella.

Ja: - W moim imieniu są błędy...
S: - To nie ma znaczenia
Ja: - Ma !!! i to ogromne
S: - Nie ma.
A: - Na 90 % zaakceptują dokumenty z błędem, a jak nie to wrócicie i poprawimy i pójdziecie znowu.
Ja: - (What the Fuck!!!) Ciągle pozostaje 10 %, że nie zaakceptują, a chodzić nie mam zamiaru dwa razy. Jesteśmy w biurze, plik jest na kompie, więc go poprawcie i wydrukujcie jeszcze raz.
A: - Na 90 % zaakceptują dokumenty z błędem, a jak nie to wrócicie i poprawimy i pójdziecie znowu.
Ja: - (nosz Ty, jak wieprzowiny to nie tkniesz, ale po moją żubrówkę to pierwszy wyciągał łapki)  Ciągle pozostaje 10 %, że nie zaakceptują, a chodzić nie mam zamiaru dwa razy. Jesteśmy w biurze, plik jest na kompie, więc go poprawcie i wydrukujcie jeszcze raz. Nie wyjdę stąd bez poprawienia mojego imienia.

Dopięłam swego. Z biura wyszliśmy o 14.15 - a nie mówiłam? Idziemy do urzędu skarbowego. Młodzieniec chce od nas paszporty w biegu i pośrodku ulicy. Wytłumaczyłam mu grzecznie, że w budynku i tylko do wglądu dla pani z okienka, w końcu ona i tak nie zna ani polskiego ani angielskiego. Wychodzimy z urzędu, a ja dopadam młodzieńca i zabieram mu 5 paszportów z dłoni z którymi on chciał bezceremonialnie spacerować po centrum miasta, i rozdaję wszystkim, żeby sami pilnowali. Jedziemy na posterunek policji.

Po drodze pytamy naszego młodzianka:
- How much time it will take? - ile nam to zajmie czasu?
- Half past one - wpół do drugiej
Patrzymy się na siebie jak zaczarowani, a ile to?
- No, no, you don't understand, how much time it will take? - nie zrozumiałeś, ile nam to zajmie czasu?
- Half past one! Maybe two hours - wpół do drugiej, może 2 godziny
- You mean one and a half or two hour? - masz na myśli półtorej albo dwie godziny...

A tam jeszcze lepiej, bo nie dość, że już mamy wszystkiego dość bo gorąco, nie ma gdzie kupić wody i trwa to wszystko strasznie długo, to jeszcze nie można nam się śmiać, bo policja może nas wyrzucić z budynku i dzień zmarnowany. A jeden ze stażystów M. jest tak zakręcony, że co chwilę wszyscy pytają: gdzie jest M.? a jego nie ma, więc go szukamy, odnajdujemy i po chwili sytuacja się powtarza. Ale śmiać nam się nie można. Więc siedzimy w tej poczekalni i tylko trzęsiemy się bezgłośnie. Siedząca obok kobiety przygląda nam się, aż w końcu zagaduje do nas w pięknym soczystym australijsko-angielskim akcencie. O to skąd jesteśmy, co tu robimy itp, itd. Proponuje, że da nam swój numer telefonu, w razie gdybyśmy potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Sama jest ma korzenie tureckie, ale pracowała w Australii i teraz jej firma wysłała ją do Turcji jako marketingowca. Więc od razu podłapuję temat i pytam czy można tu znaleźć pracę, będąc obcokrajowcem, ale znając trzy języki obce i komunikatywnie turecki. W odpowiedzi usłyszałam, że nie powinno być trudności. Buzia mi się śmieje i oczy świecą, a tajemnicza nieznajoma dyktuje mi swój numer. Trzeba powiększać swój social capital, w końcu tyle się o tym naczytałam na studiach w Anglii.

Około 16 dzwoni do mnie E. i strapiony pyta, czy jeszcze długo nam to zajmie, bo jeżeli nie zdarzymy do 17 to nic nie załatwimy i jutro czeka nas to samo... Czy ja już pisałam o tureckim poczuciu czasu i zorganizowaniu? Na szczęście po 3 poczekalniach, przesadzaniu nas z krzesła na krzesło, ta okazała się ostatnią. Do domu... Po paszporty i pozwolenia na pobyt wrócimy we wtorek. 

Spędziłyśmy z L. wspaniałe popołudnie i wieczór z E. Czułam się jak przyzwoitka, bo ktoś tu komuś wpadł w oko. Gołąbeczki... ale przecież nie zrezygnuję z wieczoru z przyjacielem, bo właśnie przygruchuje sobie moją współlokatorkę. Najpierw salep* i nargile**, a potem Biramanya. Tam w odpowiednim momencie  po umówionym znaku udałam się do toalety, żeby E. mógł zadziałać przy stoliku snując swoje tureckie romantyzmy... Tak, dokładnie tak... współpracowałam przy tym, a co?!?!?! A zaczęło się od tego, że E. jest policjantem i w związku z tym nawet po cywilu wędruje z bronią za paskiem. Kiedy usiadł na krześle w naszym salonie oczywiście ten gnat zaczął go gnieść, więc wyjął spluwę i położył na stole. Zrobiłyśmy takiego karpia z L., a E. w śmiech: przecież mówiłem, że jestem policjantem. A L. : It's impressive! - to imponujące... Spojrzelimy na siebie z E. i już wiedziałam dlaczego mu się tak te dwa czarne węgielki błyszczą... Zaraza...

Okazało się, że jej zaimponowała nie tylko spluwa, ale i cały mój przyjaciel... Ja wymiękam, jak oni to robią, po prostu są... A laski same lepią się jak muchy.

W Biramanya nie obyło się bez kolejnej przygody. Zaraz przez sygnałem  (wypiciem pierwszego piwa na rozruch) na wyjście do toalety, okazało się, że przy stoliku obok siedzą dwaj rodowici Anglicy na wakacjach, którzy bardzo chcą z nami porozmawiać i rozmawiać i rozmawiać. Biedny E... W końcu rozmowa zastygła, więc dostał kuksańca pod stołem, a ja zabrałam torebkę i poszłam, po powrocie przesiadłam się do stolika Anglików, żeby dać się dwojgu nacieszyć chwilą. Po na prawdę przyjemnym wieczorze kiedy mogłam poczuć się jak ponad półtora roku temu w UK, przyszedł czas na pożegnanie i wymianę kontaktów. 

_______________________________________________________________
* salep - napój, przyrządzany ze sproszkowanych bulw storczyka męskiego, znany w kuchni tureckiej i w kuchni bałkańskiej. Nazwa pochodzi od arabskiego określenia ḥasyu al-tha`lab, oznaczającego lisie jądra - od charakterystycznego kształtu bulw storczyka - to wszystko brzmi trochę śmiesznie trochę strasznie, ale smakuje na prawdę wspaniale
** nargile, szisza - wszyscy wiedzą co to, taka faja którą się tu pali, w różnych smakach, a dym wciąga się przez taką długą rurę od odkurzacza która jest ładnie zdobiona

poniedziałek, 27 września 2010

Przyjazd szpiega...

Zaczęło się od wcześniejszej pobudki, bo zmieniłam miejsce wsiadania do shuttle busa do pracy. Więc wystrzelona z procy pomknęłam budząc miasto do życia i mierząc ile czasu zajmie mi droga. Jedyne 20 min szybkim marszem przy pogodzie przypominającej skisłą zupę, powietrze ani drgnęło, a jedyny powiew powstawał od tempa mojego marszu.

Trafiłam na rondo gdzie w sobotę wysadził mnie kierowca mówiąc: Izabel burada ! A mądra Iza z 5 językami zapytała: You mean the green triangular in the middle of the street or... FUCK! przecież on nic nie rozumie... Więc tylko pomachałam ręką na znak że rozumiem i powtórzyłam: Burada! W torebce karteczka opisująca miejsca gdzie wsiadam i wysiadam. GET IN - po drugiej stronie meczetu i na przeciwko pomnika krokodyla. To tak jakby u nas powiedzieć po drugiej stronie ulicy niż kościół w centrum miasta, jak tam same kościoły !!! A krokodyl to poszedł chyba na buty, torebki i rękawiczki, bo ja tu żadnego nie widzę. W dłoni telefon z zapisaną rejestracją firmowego busika. A w głowie piosenka: I co ja robię tu uuuuuuu ? Wokół mnie kręci się coraz więcej ludzi, bo przecież obudziłam miasto do życia. Godz. 7.22 sięgam po turecki aparat i otwieram smsy zaczynam pisać do G., że chyba coś namieszałam, bo jestem tu gdzie powinnam a busa nie ma. Zauważam, że mam najjaśniejszą cerę w okolicy. Co jest złe i dobre. Biały znaczy dobry, ale wtopić się w tłum nie mam szans. Godz. 7.24 już prawie wysyłam... kiedy widzę po drugiej stronie ronda mojego busika i nawet do mnie mryga światłami. Okazało się, że na prawdę mam stać pomiędzy pasami ruchu na zielonej trawce i czekać, rasowa prostytutka na rannej zmianie.
Wskoczyłam do busa: Gün Aydın! I cieszę michę bo przecież trafiłam, a wszyscy jak gdyby nigdy nic. Ludzie, przecież ja trafiłam...

Notka o przepisach ruchu drogowego... krótka notka.
Przepisów brak.
- dozwolone postoje nawet na środku ronda
- dozwolone przewożenie nieograniczonej ilości osób w samochodzie (kawał z maluchem i 20 osobami nie robi wrażenia)
- widziałam roczne dziecko trzymane na kolanach na przednim siedzeniu, bez pasów, fotelika...
- dozwolony zjazd z ronda z wewnętrznego pasa i zarazem dopuszczony objazd ronda po zewnętrznym pasie
- i cały czas trąbią trąbią i jeszcze raz trąbią (jedzie taksówkarz trąbi, bo szuka klienta, jedzie kierowca dolmusza trąbi, bo jeszcze upchnąłby jednego klienta na kolanach innego, jedzie kierowca trąbi bo tak)

Dzień upłynął dość przyjemnie. A wieczorem przyjechał mój szpieg. To znaczy szpieg G. Podejrzewałam, że E. jest nasłany przez niego, żeby wybadać jak ta nieporadna istota, która odrzuciła portfel tureckiego samca alfa i powiedziała, że sama o siebie zadba, poradzi sobie w istnej dżungli. Ale zanim mnie sprawdzi to najpierw muszę namierzyć E. Na ulicach tłoczno jak na krakowskim, ciemno bo już po 20, a ja mam znaleźć ciemnoskórego E. Dzwoni a ja pytam, czy widzi wzgórze czy nie, on mówi, że po drugiej stronie ulicy jest stary meczet. To jesteśmy w domu ! Wyciągnęłam szyję i patrzę, a on stoi i ze mną gada po drugiej stronie ulicy. Więc się drę do słuchawki: Don't move !!! stay there !!! DUR !!! I wskakuję między samochody, stojące w korku na 4 pasach. Aż w końcu dobiegam do E. i jak wariaci obściskujemy się w tym konserwatywnym kraju.

Zapytałam go:
- Are you coming here to spy on me? - czy przyjechałeś tu mnie szpiegować?
- I should not tell you, hun... - nie powinienem Ci tego mówić, słodziutka
A cały wieczór przebiega pod słynnym hasłem G.: I told you about it, didn't I? - Przecież Ci mówiłem, czyż nie?

niedziela, 26 września 2010

Jak szybko i skutecznie nauczyć się tureckiej kultury...

çay i tavla
Zanim o tym co w temacie... krótkie nawiązanie do dnia wczorajszego. Trochę mnie poniosło o tej kulturze i religii, że zapomniałam o czymś bardziej praktycznym.
Wyszłam na balkon i zerknęłam na ulicę. A tam... u fryzjera życie toczy się w najlepsze. Najpierw, ponieważ było około 5, panowie pili herbatkę i przekąszali kebaba zza rogu. Potem przyszedł inny pan i zabrał wszystko co niepotrzebne. Inny pan przyniósł tavlę. Impreza się rozkręca... pomyślałam. Za chwilę podano kolejne tulipanki z herbatą i tak siedzieli sobie panowie dobrą godzinkę pogrywali w tavlę i gaworzyli w najlepsze przy brązowym napoju. Odkąd tu  mieszkam Ci panowie w różnym składzie siedzą dokładnie w tym samym miejscu i robią dokładnie to samo codziennie. I codziennie przyglądają się mi gdzie to ja idę albo skąd to ja wracam. Więcej... oni na pewno już wiedzą, że nie jestem Turczynką. Skąd wiem?
zieleniak
Zajrzałam do zieleniaka na rogu... Z mocnym postanowieniem udawania Turczynki. To znaczy na Hoş geldiniz odpowiedziałam pięknie Hoş bulduk. Wybrałam swoje pomidorki i podałam panu do zważenia. Kiedy powiedział cenę, po prostu go nie usłyszałam i zrobiłam większe oczka, a w tym czasie podszedł drugi i powiedział mu: Ona nie rozumie po turecku. Zdrajca !!! Wtedy sprzedawca wystukał kwotę na kalkulatorze. Zapłaciłam i wyszłam.
____________________________________________________________

A teraz jest niedziela i to wyśmienity czas na popołudniowy spacer, na który wybrałam się z L. Plan by,ł taki  aby wybrać się do jednego z meczetów. I przyznam szczerze, że samej nie przyszło mi do głowy, aby specjalnie przygotowywać się na tę wyprawę. Pamiętając jedynie wizytę w Błękitnym Meczecie, gdzie musiałam tylko zdjąć buty, a nikt nie kazał mi zakładać niczego na głowę, ani zakrywać ciała. Założyłam tunikę (i podkoszulkę na ramiączkach pod spód, bo jak oceniłam mój dekolt jest za duży) i leginsy aż poniżej łydek. Moja współlokatorka natomiast wybrała jedne z krótszych spodenek i bluzkę na ramiączkach, całość wieńcząc jedynie apaszką, na wypadek gdyby musiała się zasłonić. Przez myśl mi nie przeszło, że coś może być nie tak. O ja głupia !!! Gdy tylko wyszłyśmy nikt nie przeoczył mojej współtowarzyszki. Wszyscy... ale to wszyscy oglądali się na ulicy tylko na nią. Mogę śmiało stwierdzić, że to był jedyny dzień kiedy udało mi się udawać Turczynkę... Dopóki się nie odezwałam... Nawet jeżeli ktoś nie spojrzał na L., to ktoś inny go szturchnął i już wszyscy patrzyli. Najpierw podeszłam do tego z dozą pobłażania, potem zaczęło mnie to wkurzać, bo też zaczęłam niepotrzebnie przykuwać uwagę. Jednak poradziłam sobie po założeniu okularów i wtedy to już tylko bawiła mnie ta obcinka od góry do dołu, bez wyjątku, czy to facet czy kobieta. Podczas drogi powrotnej L. powiedziała tylko, że to jest denerwujące według niej, kiedy wszyscy mężczyźni są tak natarczywi w stosunku do kobiet i tak się w nie wpatrują. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem: Czy widziałaś, tutaj kogokolwiek w tak krótkich spodenkach? Przecież Ci wszyscy mężczyźni w życiu nie zobaczą nikogo tak rozebranego na ulicy.

Wyczytałam gdzieś kiedyś, że kobiety Europejki, szczególnie ze Wschodu postrzegane są tu jako prostytutki. Trudno się dziwić, jeżeli przyjeżdżamy tu z zimnych krajów, i chcąc niechcąc pokazujemy więcej ciała niż ktokolwiek inny na ulicy. W związku z tym L. nauczona przez F. aby nie podawać prawdziwego pochodzenia, na pytanie jednego ze sprzedawców o nasze pochodzenie, odważnie odpowiedziała: z Polski... Zatkało mnie... I tylko powstrzymałam się od wybuchu śmiechu. To ja tu się staram jak tylko mogę, mało się nie ugotuję, bo zapakowałam się w ciemne kolory, a tu takie buty. I jak to mama mówi, jakbyś się nie odkręcił to i tak d... z tyłu. Mogę robić wszystko a tego nie ukryję. Oczywiście z wizyty w meczecie zrezygnowałyśmy, a i mi przeszła na nią ochota. L. powiedziała, że nigdy nie ubierze się już tak jak dziś, chociaż miałaby się ugotować.

Czy może być gorzej? Oczywiście, że tak. G. opowiadał mi, że kiedy był w bazie amerykańskiej w Bahrajnie w pierwszy dzień Ramadanu z głośników w każdym pomieszczeniu podawano komunikaty o tym, aby nie wychodzić poza teren bazy w krótkich spodenkach, tylko w długich, bo lokalna policja może zwracać na to uwagę. Nawet dla niego była to przesada, bo przecież nauczony tamtejszymi upałami nic takiego nie wziął ze sobą.

Ale wróćmy do Bursy... Powłóczyłyśmy się trochę po okolicy i pstryknęłyśmy kilka zdjęć.
widok ze wzgórza po drugiej stronie Altıparmak

centrum miasta

wszystkie białe kreseczki to minarety przy meczetach
i przy większości z nich jest tylko jeden minaret

Zafer Plaza - centrum handlowe

jakaś góra, bo nikt nie wie jak się nazywa
według mnie to Uludağ, czyli wielka góra

Altıparmak, prowadząca do Kültür Parkı

gdzieś w okolicy centymetra w górę i na prawo od tego minaretu
znajduje się nasz domek
środkowy taras i piętro pod nim to biuro AIESEC-Bursa
 Dzień zakończył się smakiem ayran, który uwielbiam i opisywałam chyba gdzieś wcześniej.

sobota, 25 września 2010

Dlaczego cała kula ziemska jest za ciasna a jedno mieszkanie w sam raz.

Od dokładnie 9 dni mieszkam jednym pokoju z Polką (katoliczką), a w jednym mieszkaniu z Rosjanką (prawosławną) i dwoma Marokańczykami (muzułmanami, w tym jeden ateista). Właściwie od początku wspólne dyskusje spełzają na temat religii i kultury. Ale... żadna z nich nie zakończyła się kłótnią, a już na pewno nie konfliktem. Bardzo dużo mówimy o różnicach i podobieństwach. Oczywiście żadna dyskusja nie jest naukowym i kompleksowym ujęciem tematu w iście uniwersyteckim stylu. Argumenty są raczej dość subiektywne i oparte na tym co każdy z nas wyczytał.

Zacznijmy od początku, chociaż to dość trudne, bo trzeba było wszystko nagrać, żeby móc wyłowić poszczególne tezy i wnioski. Chcę również zaznaczyć, że wszystko to co tu pisze wynika z obserwacji i wnioskowania podczas dyskusji z ludźmi różnych kultur i wyznań.

1. Zakrywanie ciała a przede wszystkim włosów przez dziewczyny i kobiety w świecie islamu.
Dla nas to przecież najczystsza forma zniewolenia. Tutaj patrzy się na to w inny sposób. Kiedyś zadałam to pytanie G., powiedział mi, że prorok Mahomet powiedział, że we włosach kobiety drzemie pożądanie. Innymi słowy to co w kobiecie (muzułmance) najpiękniejsze to jej włosy i to włosami, ich falowaniem na wietrze kusi mężczyzn. Dlatego w Turcji kobiety tradycyjnie zakrywają tylko włosy, pozostawiając twarz odsłoniętą, na resztę ciała zakładają luźne ubranie albo płaszcz do kolan. Dlaczego zatem inne narodowości tradycyjnie zakrywają całe ciało, czasem nawet oczy? Dzieje się tak na skutek interpretacji koranu i zasad w nim opisanych. Trudno w tym momencie nie wspomnieć o na prawdę ważnej różnicy między islamem a kościołem katolickim. Papież jest zwierzchnikiem, który ustala jedne zasady dla katolików na całym świecie. Warto wspomnieć sytuację, kiedy jeden z biskupów w Hiszpanii dopuścił używanie prezerwatyw. Bardzo szybką reakcją Papieża było zaprzeczenie tej informacji. W islamie istnienie kogoś takiego jak Papież jest po prostu niemożliwe. Religia nie dopuszcza oddania całości władzy w ręce jednej osoby. Dlatego każde państwo (kultura) ma tylko i wyłącznie swojego zwierzchnika i to od niego i tradycyjnej interpretacji koranu zależy jaki będzie tradycyjny strój kobiet w danym państwie. Oczywiście to nie do końca jest tak. Polecam książkę "Niewierna" Ayaan Hirsi Ali. Ayaan jest Somalijką i opisuje historię swojego życia, m. in. pisząc o tym jak razem ze zmieniającym się podejściem do religii zmieniał się jej ubiór.

Wszystko pięknie, ale nadal nie odpowiedziałam na zdanie z punktu 1. 
Dlaczego właściwie kobiety zakrywają swoje ciało? Z prostej przyczyny, aby podnieść swoją wartość. Z tego samego powodu, dla którego inne nie idą do łóżka w wieku 13 lat, tylko trzymają "kwiat jednej nocy" dla jedynego w życiu męża. W tym momencie padła słuszna uwaga: dlaczego palacz pali? bo zapalił pierwszy raz. Zakrywanie ciała to trochę jak wprowadzanie nowego modelu komórki/auta/innego gadżetu na rynek. Panowie jaka jest przyjemność w posiadaniu czegoś co mieli wszyscy kumple dookoła? Jeżeli nie żadna to znikoma przyjemność, natomiast dostanie czegoś czego nie ma/nie miał żaden z kumpli i nikt na świecie, to dopiero skarb. 

Jestem świadoma, tego że piszę to bardzo prosto i być może w sposób przedmiotowy w stosunku do kobiet. Nie chcę nikogo obrazić, jednocześnie podkreślam, że też jestem kobietą i... lubię nosić obcisłe dżinsy i bluzki z dekoltem, czego tu staram się unikać, ze względu na w pewnym stopniu własne bezpieczeństwo i szacunek do innego sposoby życia.

2. Kojarzenie małżeństw

"brama" widziana z balkonu
...postrzegane jako sprzedawanie córek za wielbłąda. Odbywa się to mniej więcej tak: dwie rodziny, a raczej dwaj ojcowie spotykają się przy herbacie i negocjują ilość dóbr, które powinny zrównoważyć cenę córki, oddawanej w ręce syna. A teraz powróćmy pamięcią do szlacheckich czasów w Polsce. Czy kojarzenie małżeństw nie było czymś normalnym? Owszem, odbywało się tylko wewnątrz warstwy szlacheckiej, a więc około 10-12 % społeczeństwa. Ale wartość "wielbłąda" jest tak wysoka, że nie każdy mógł sobie pozwolić na każdą pannę. Mamy więc pannę na wydaniu mamy wielbłąda. Wielbłąd ojcu, a córką do innego domu. W obliczu połaci pól do uprawy, stad bydła do wypasania i domu do sprzątania, gotowania i prania itd., córka wychodząca za mąż oznaczała jedną parę rąk do pracy MNIEJ w gospodarstwie. Możemy mówić więc o kupowaniu żon, ale z drugiej strony miało to w pewien sposób "wynagrodzić" stratę tej pary rąk w gospodarstwie. Wracamy do szlacheckiej Polski. Panna na wydaniu nie tylko opuszczała dom, ale zabierała ze sobą "wiano", czyli skrzynię z pierzynami, itd. itp. + nierzadko z aktem własności do kawałka ziemi, które we wcześniejszym negocjacjach obiecał jej ojciec. I mamy rozdrobnienie majątków, przeciwdziałać temu miała ordynacja, czyli ustanowiony sposób dziedziczenia.

widok z balkonu w naszym mieszkaniu,
ponad budynkami widać minaret

3. Modlitwa i jej częstotliwość
Po wpisie zakończonym nawiązaniem do nawoływań muezina, podczas rozmowy z kolegą (pozdrawiam i dzięki za natchnienie) podła teza, że Turcja nie jest tak laicka jak się ją nazywa. Ależ skąd? Turcja jest laicka jak się należy, ale czy każdy z nas biegnie się modlić jak mu religia nakazuje? Albo jeszcze lepiej czy każdy w 95 % katolickim kraju (Polska) biegnie do kościoła, bo dzwony biją? ALEŻ SKĄD... Dlatego w Turcji 5 razy na dzień będzie słychać muezina nawołującego do modlitwy, ale to czy ktoś będzie się modlić to już inna para kaloszy. O to również zapytałam kiedyś G., a on ze swoim wrodzonym sarkazmem zapytał: "A co jeżeli ktoś jest pilotem i właśnie leci samolotem? albo lekarzem a operacja trwa kilka godzin?" Islam w Turcji mówi o powinności modlitw i jeżeli ludzie mogą to za pewne się modlą." W ostatni piątek w firmie nagle zamilkły wszystkie maszyny na zakładzie. Urzeczona tą ciszą podniosłam głowę znad komputera, co od razu zauważyła moja szefowa i od razu wytłumaczyła mi, że jest piątek i czas na modlitwę mężczyzn, więc wyłączyli wszystko, a za pół godziny wszystko wróciło do normy. Właściciel pojawił się w firmie przechadzając się od biurka do biurka z założonymi z tyłu rękami. Kiedy zdążyłam się przyjrzeć między palcami przekładał koraliki muzułmańskiego różańca, dokładnie takiego samego jak wisi nad drzwiami w moim pokoju.

turecki różaniec
Z drugiej jednak strony są państwa, które przestrzegają czasu modlitw. Podczas kursu na pilota wycieczek nasz ulubiony wykładowca, który zjeździł świat wzdłuż i wszerz, pan P.G. opowiadał o podróży na Bliski Wschód. Nie powiem w jakim to było państwie, bo nie pamiętam, ale na pewno Bliski Wschód. Kiedy podróżował lokalnym środkiem transportu w postaci rozklekotanego autobusu, w pewnym momencie autobus zatrzymał się i wszyscy go opuścili po środku niczego. Wyjęli swoje dywaniki czy inne rzeczy i zaczęli się modlić oczywiście w kierunku Mekki. Więc nasz prowadzący wyjął swój egzemplarz Biblii i zaczął go czytać. Jeden ze współtowarzyszy podróży poklepał go po ramieniu i na migi pokazał, że jest w porządku. W świecie islamu lepiej być wierzącym niż ateistą.

Więc to tak w skrócie... Mam nadzieję, że w możliwie logiczny sposób wyraziłam to co zdążyłam zrozumieć. Jeżeli macie inne życzenia co do treści, to piszcie, chętnie je spełnię jeżeli tylko będę je potrafiła ogarnąć umysłem.

Wpis dedykuję Karolinie - spełnienia marzeń !

piątek, 24 września 2010

Tureckie poczucie czasu i sposób pracy

Nie mam pojęcia jak to zrobiłam, ale po pierwsze wstałam na czas, a po drugie zgubiłam stację metra... Do tej pory nie mam pojęcia gdzie jest moja stacja metra. To jest zupełnie niewiarygodne, ale mogłabym przysiąc, że przy ulicy którą biegiem przemierzyłam dziś rano dwa razy (!!!) jest moja stacja metra ! Nie było... Kosmos... na szczęście nikt nie rozumie polskich przekleństw na ulicy i o tej godzinie o której biegała jakaś wariatka i klęła po polsku było niewiele osób na nogach.

Miałam znaleźć stację Şehreküstü wsiąść w metro numer 1 i dojechać do wspomnianego Arabayatağı. Po biegu z górki i pod górkę zdecydowałam się na bieg z górki na Osmangazi, która jest wcześniejszą stacją i mogę tam też wsiąść w 1. Koniec końców na ostatniej stacji byłam i tak przed G. Mistrzostwo w biegu na przełaj i szukaniu kogoś kto zna angielski, żeby pokazał drogę !!!

wzorowo, ale tak to ja jeszcze ani razu nie widziałam, żeby było
Jesteśmy w firmie. Tu recepcja, tam kuchnia, a tu moje biurko... to to 4. od początku albo 3. od końca. Podekscytowana cała sytuacją, że w końcu jestem na właściwym miejscu. Zabrałam się do wykonywania swoich obowiązków jako Account Manager. Co moja opiekunka skwitowała iście południowym: don't be so stressed, relax, calm down... Rozejrzałam się po biurze, a tu... rzeczywiście... wlepiona w monitor jestem tylko ja. A wszyscy faceci wchodzą, wychodzą, łażą po biurze, idą na fajkę, piją herbatę i czasem odbierają telefony, a czasem zbierają się przy jednym biurku i nad czymś radzą, a jeszcze czasem siadają przy czyimś innym komputerze i coś dłubią... Pomyślałam, że tak będzie przez pierwszą godzinę na tak zwany rozruch, w końcu w Anglii też nam za to płacili. Po pierwszej godzinie Abla (pani starsza siostra) przyniosła wszystkim herbatę w tych ślicznych tulipankowych szklaneczkach, a faceci nie przestali... Po drugiej godzinie Abla przyniosła kolejną herbatę, a faceci nie przestali... Herbata powtórzyła się dokładnie tyle razy ile godzin było, a oni nie przestali łazić, gadać, dłubać w cudzych komputerach. Niewiarygodne...

Ja w międzyczasie zwiedziłam firmę i poznałam ich wszystkich, pamiętam, że jeden jest Turgut. O 12 obowiązkowa przerwa na lunch: dwa dania i deser oczywiście baklava. I tak... to była moja pierwsza baklava do tej pory... A na lunch była zupa i kuskus z jakimś sosem, po obiedzie przyjechał Bay A. i jego córka D., faceci na chwilę przysiedli, na bardzo krótką chwilę.

Przed samym wyjściem do domu rozgorzała dyskusja na mój temat i w ciągu pół godziny z dwoma kierowcami ustalano jak to zrobić, żeby service bus dojeżdżał do miejsca w którym mieszkam. Stanęło na tym, że albo będę iść 15 min na piechotkę do service bus albo firma pokryje mi koszty dojazdu do ostatniej stacji metra skąd również zabierze mnie service bus, mogę sama zdecydować.

Wróćmy do tego... co należy do moich obowiązków, przede wszystkim kontaktowanie się z klientami w szczególności z Polski w celu usprawnienia i nawiązania współpracy oraz w późniejszym czasie przygotowywanie dokumentów eksportowych, a także cała reszta przyjemniejszych rzeczy: jedzenie, picie herbaty, próby nawiązania kontaktu słownego i cieszenie się chwilą. Żyć nie umierać !!!

On the way back home...
Powrót w promieniach zachodzącego słońca był równie śliczny... Dlatego po przygotowaniu jajecznicy udaliśmy się z L. i F. na piwko po pracy i oczywiście znów skończyło się na dyskusji o religii między muzułmaninem - ateistą, niepraktykującą katoliczką i liberalną wyznawczynią prawosławia.

I tym optymistycznym akcentem zakończę wieczór, bo jutro w sobotę też idę do pracy. Wyjątkowo tylko ten raz, żeby szybciej wdrożyć się w obowiązki. W końcu picie herbaty jest bardzo wymagający obowiązkiem...

czwartek, 23 września 2010

Karkent i pierwszy homesick...

Obudziłam się jak zwykle nie za późno nie za wcześnie i po wszystkich porannych czynnościach ze śniadaniem na talerzu zasiadłam do komputera. A tam... A. pisze do mnie na FB o godzinie 11, że dziś o 13 jedziemy do mojej firmy na spotkanie !!! Hay Allah !!! - pomyślałam. No przecież tak nie można, a gdybym tak spała do południa, albo najlepiej do 13 !!! Tureckie poczucie czasu, tu na prawdę jak chcą to mogą czas rozciągnąć i ścisnąć... Wybrałam co najlepsze w mojej szafie i zapakowałam na siebie przestrzegając zasad savoire vivre (elegancko), kraju w którym jestem (zakrywająco-luźno) i pogody, która tu panuje (około 26-27 stopni).
Spotkanie zaplanowano o 14.30, a droga do firmy jest prosta ale długa, więc trzeba jechać metrem do końca i busikiem tam gdzie wrony zawracają, a na pewno busik zawraca, serio, serio, on zawraca.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, nic nie odbiegało wyglądem od miejsc, które zdążyłam zobaczyć kilka razy na stronie internetowej firmy Karkent. Przywitała nas D. - córka właściciela firmy, na prawdę przemiła osoba i od razu poczułam w niej bratnią duszę. Bay A. - właściciel... jak to szefo musiał być poważny i był. Rozmowa oscylowała pomiędzy dość poważną formą z pytaniami o moje oczekiwania, poprzez bardziej prywatne dlaczego wybrałam Turcję, aż do bardzo osobistych pytań o to ile jestem już z G. !!! Mój opiekun ze strony AIESEC być może i zadawał pytania w moim imieniu, ale to ja nawijałam z D. na poważniejsze albo mniej poważne tematy. Co zostało ustalone:
- bus service do pracy - zapewniony
- lunch w pracy - zapewniony
- stanowisko pracy - zapewnione

A więc nie płacę za dojazdy, za lunch i takie tam oraz nie dźwigam laptopa codziennie... Hay Allah !!! (tak, tu też pasuje ten zwrot). A do tego manager ds. exportu raz na jakiś czas odwiedza swoich klientów m. in. w Polsce i zapewne będę mu towarzyszyć... Tu kopara mi opadła i zanim się pozbierałam było po spotkaniu. To się nazywa szybka piłka, a nie jak z niektórymi firmami w Polsce - 5 tygodni i nadal nie wiedzą czy zatrudnić czy nie !!! Hay Allah !!! (i tu też pasuje). Jesteśmy umówione z G. jutro o 8 na końcowej stacji metra Arabayatağı i dalej pojedziemy razem, żebym nie zginęła.

Wróciłam do domu zlana potem, rzecz jasna, bo ukrop w tym kraju nie wie co to jesień. Pobiegłam się przebrać i dalej na miasto bo trzeba resztę załatwiać. Po BuKartę do metra przyszliśmy za późno, ale przynajmniej udało mi się rozwiązać kwestię telefonu... Niestety w nie najlepszy sposób, ale... czasem trzeba odpuścić i jak mawia mój tato: złożyć ofiarę bożkom, żeby dalej szło lepiej. Dumna ze swojego nowego tureckiego telefonu, rozesłałam wici po tureckich znajomych.

O 7 rozpoczął się rosyjsko-polski wieczór kulturalny. Trzeba było pójść w końcu Polacy nie gęsi... W mojej ocenie prezentacja przygotowana przez Rodaczki nie należała do najlepszych. Pomimo całej mojej europejskości i sprzeciwu dla prawego i sprawiedliwego patriotyzmu, nie nazwałabym polskiej flagi brzydką, nie przedstawiałabym Dody jako znanej Polki w kolejności przed Janem Pawłem II i Lechem Wałęsą. A poruszanie kwestii katastrofy w Smoleńsku w trakcie wieczoru rosyjsko-polskiego, nazywając wydarzenie "polską głupotą" jest zupełnie nie na miejscu. Co do placków ziemniaczanych, przygotowanych przez dziewczyny - to były super !!!

Wieczorem zadzwonił E. (wiedziałam, że na niego mogę liczyć). Któż tego dobrego człowieka postawił na mej drodze? Do dziś pamiętam nasze pożegnanie na ziemi salfordzkiej: śmialiśmy się do siebie jak myszy do sera i jednocześnie łzy nam ciekły po policzkach, a jak mi napisał smsa zaraz za bramą Salford to myślałam, że mi serce pęknie. Oczywiście 10 razy powtórzył, że gdybym czegokolwiek potrzebowała to mogę do niego zawsze zadzwonić i on stanie na głowie, żeby mi pomóc.

A poza tym czas spać... bo jutro pierwszy dzień w pracy.

środa, 22 września 2010

Bir kilo üzün lütfen

Dziś przyszedł czas na kolejne "sprawunki" (mam jakiś sentyment do tego słowa). Ponieważ pozwoleniem na pobyt musi zająć się ktoś z AIESEC, postanowiłam zawalczyć o telefon. Poprzedniego dnia wypytałam o wszystko co niezbędne chłopaków z mieszkania, wytłumaczyli mi co i jak. A sama rano wypisałam na kartce najpotrzebniejsze zwroty w trakcie rozmowy w sklepie. I tak w moim notesie znalazło się:
- SIM kartı telefon istiyorum - chciałabym kartę SIM
- bu kaça/ne kadar (bu kacza/ne kadar) - ile to kosztuje/ile
- bu çok pahalı (bu czok pahaly) - to bardzo drogie (to bardzo ważne zdanie w Turcji)
- bır mobil telefon istiyorum - chciałabym telefon komórkowy
- iyi pil - dobra bateria
- pil işlemıyor, ben geleceğım (pil iszlemyjor, ben geledżeym) - bateria zepsuta, ja wrócę (to też ważne zdanie)
- yeni/eski (jeni/eski) - nowy/stary

W salonie TURKCELL był młody chłopaczek, który po angielsku rozumiał. Tu nauczyłam się odróżniać wyraźnie słowa "rozumieć" a "mówić", jeżeli chodzi o języki. Więc on rozumiał i odpowiadał na moje pytania "yes", "no". Ale... i tu znów schody... potrzeba było mojego paszportu, więc wróciłam do domu po paszport i poszłam kolejny raz. Kiedy dotarłam drugi raz dogadałam się już bez problemu o co mi chodzi i zapytałam o używane telefony. Chłopaczek z zapałem otworzył witrynę i zaczął pokazywać NOKIE za ponad 100 TL. Po tym jak nasłuchałam się od chłopaków, że trzeba się targować i najlepiej kupować tam gdzie mają używane, bo można kupić nawet połowę taniej niż oferują (najniższe ceny to 65-70 TL), pomyślałam, że 120 TL to stanowczo za dużo. Po zakończeniu transakcji, udałam się na obchód malutkich sklepików z używanymi telefonami. I tu rozpoczęła się szkoła języka tureckiego...

5 sklepów i ten sam dialog:
- Iyi günler
- Bir mobil telefon istiyorum
Pan pokazuje, a Iza odpowiada:
- Bu (çok) pahalı
A pan 
- Hayir, bu çok güzel...

Po przejściu całej Altıparmak:
  1. nie mam pojęcia jak chłopaki kupili telefon za 14 TL.
  2. nadal nie mam telefonu
  3. rozważam zarejestrowanie swojego telefonu i przełożenie karty do powrotu na Święta do Polski, a potem jak zwykle przy zmianie abonamentu skorzystanie z promocji na telefony za 1 PLN
Ale żeby nie było tak smutno, miałam też trochę przyjemności z tego dnia. Przespacerowałam się aż do Kültur Parkı, żeby wrócić do domu wąskimi uliczkami i utrwalić sobie drogę. A tam ku mojemu zdziwieniu... bazar owocowo-warzywny. Z daleka słychać już reklamodawców. Oczywiście, udałam się na bazarek. Owoce, warzywa, ryby, przyprawy, wszystko świeże i podawane do spróbowania. Głupio było mi się ujawniać i wyciągać aparat, wolałam już zapamiętać tę chwilę smakiem. Skusiłam się na moje ulubione i mamy ulubione białe winogrona bez pestek za jedyna 2TL za kilogram. Podeszłam do stoiska i powiedziałam: Bir kilo üzün lütfen, a bay zaproponował inne produkty które miał na stoisku, ale grzecznie podziękowałam i udałam się skonsumować moje cudo.

sama słodycz...

      wtorek, 21 września 2010

      Damsko-męsko

      Dzisiaj będzie "pikantnie", bo zapewne od dłuższego czasu na to czekacie. Jak się mają sprawy damsko-męskie w takim kraju jak Turcja? Na początek zdjęcie reportersko-obserwacyjne: 

      młody erkek i młoda kadın
      Sytuacja ze zdjęcia miała miejsce dzisiaj. Cóż takiego charakterystycznego widzimy na zdjęciu poglądowym? Bir şey yok? (Nic?) Spójrzmy jeszcze raz. Przecież ta odległość mrozi krew w żyłach, pomimo że obojgu buzują hormony. Tak, mamy tu niewątpliwie do czynienia "ze spotkaniem w parku", jakże niewinnym z pozoru. Dwoje młodych siedzi sobie na ławeczce i szczebioczą, (o czym nie wiem, ale mogę się domyślać). Rączki blisko siebie i "jednoznaczna" odległość. Można pójść dalej w psychologię. On postawa otwarta, ona krzyżyk z nóg i spięta sylwetka.

      I kiedy tak siedziałam i rozmyślałam jak podobna scena wyglądałabym w naszej rozwiązłej Polsce, do głowy przyszedł mi jeden wniosek: Łatwiej tu spotkać kobiety albo mężczyzn spacerujących za rękę, niż spacerujące za rękę pary mieszane. W naszej kulturze podobne zachowanie budzi podejrzenia o homoseksualizm. Natomiast idąca chodnikiem para trzymająca się za rączki to widok najnormalniejszy w świecie (szczególnie na wiosnę). W Turcji i innych krajach z przewagą islamu bliskość między kobietą a mężczyzną to pewnego rodzaju tabu (polecam: http://www.polskatimes.pl/aktualnosci/232334,dubaj-brytyjczycy-skazani-za-pocalunek,id,t.html). Trzeba mieć w pewnym stopniu "prawo" do tego, aby kroczyć za rękę, a i to czasem za mało. Podobne rzeczy nie mają odniesienia do par małżeńskich (które i tak rzadko  chodzą za rączkę), par narzeczeńskich, par w nowoczesnych miastach jak Izmir czy niektóre dzielnice Stambułu, a także par międzynarodowych (czyt. ja i G.) to ze względu na bezpieczeństwo. Ale o tym w kolejnym odcinku.

      Dodam tylko, że po dłuższym czasie spędzonym na obserwacji i przysłuchiwaniu się rozmowie, przeszłam na drugą stronę stawiku, żeby zrobić chyłkiem to zdjęcie. Mam nadzieje, że nie będą mi mieli za złe, kiedy za kilka lat znajdą swoje zdjęcie na tym blogu. Wiem jestem okropna, ale nie mogłam się powstrzymać. Podobnie jak podczas ostatniego pobytu w Turcji, kiedy zrobiłam zdjęcie kobietom, które były zupełnie zakryte. G. który stał obok oczywiście zrozumiał co się stało, wyszeptał z tą swoją przekorą w oczach: Did you just take a picture of them? (czy Ty właśnie zrobiłaś im zdjęcie?) Yes, I did - wyszeptałam...

      Poniżej kilka zdjęć z Marınos Kültür Parkı, które zdobyłam cudem, bo okazało się, że przecież nie można tam robić zdjęć, bo jest jakaś konferencja i mnóstwo policji i nawet strażnik mnie gonił, ale jak mnie dogonił to mu powiedziałam, że ja przecież Turkçe anlamıyorum (nie rozumiem tureckiego) i rozpędziłam tym srogość z jego twarzy, więc tylko pomachał na mój aparat.

      _______________________________________________________________
      Na koniec najświeższe informacje z frontu...
      G. dzwonił do mnie i omawialiśmy moje pierwsze wrażenia z Turcji.  Kiedy po skarżyłam się, że nikt tu nie mówi po angielsku, powiedział swoje wredne: Baby, I warned you, didn't I? (Baby, przecież Cię ostrzegałem, czyż nie?). Prawdopodobnie będzie w Marmaris 13 grudnia, 14 grudnia będzie mógł zejść na ląd i wyruszyć po swoją baby, ale...najpierw po zimowe ubrania. G. w trakcie rozmowy przypomniał sobie, że nie spakował nic zimowego, a przecież wraca w środku zimy. Przez całą rozmowę wszyscy przechodnie przysłuchiwali mi się, w jakim to ja zamorskim języku mówię i co chwila ktoś przysiadał na ławeczce obok próbując coś zrozumieć. Jak próbuję się z kimś porozumieć to nic nie rozumieją, ale jak mówię do telefonu to każdy podsłuchuje jakby rozumiał...

      poniedziałek, 20 września 2010

      Spacerkiem po Bursie

      Bursa Kent Meydanı z widokiem na góry
      Poniedziałek zaczął się dość leniwie. I tak od jednej czynności do drugiej... z domu wyszłam dopiero po drugim śpiewaniu muezina. Czyli o której? Po 12 a nawet bliżej 1 popołudniu. W naszej pięknej Polsze czas liczy się na pianie kura, a tu na śpiew muezina...


      Bursa Kent Meydanı z widokiem na góry
      Cel na dziś: Trafić do dwóch centrów handlowych Kent Meydanı i Zafer Plaza, a na koniec do domu... Wcale nie przesadzam. Powrót do domu albo do hotelu w Turcji wcale nie musi być taki prosty. Dlaczego?
      - uliczki zazwyczaj są bardzo ciasne i wszystkie są takie same
      - budynki zazwyczaj są takie same
      - nazwy ulic nic nie mówią, tylko mylą, tak samo jak nazwy sklepów

      Zanim wyszłam dokładnie prześledziłam google maps i nauczyłam się nazw ulic w okolicach których mieszkam:
      - Altıparmak Cadde - ulica sześciu palców
      - Değirmen Sokak - uliczka młyńska
      i poszłam.

      Pierwsza różnica jaka rzuciła mi się w oczy to to, że tutaj życie toczy się od otwarcia sklepów do .... Przed otwarciem sklepów po ulicach włóczą się bezdomne (a może domne) koty. Malutkie sklepiki są wszędzie i odkąd tylko się otwarzą to pełne są klientów, ekspedientów, znajomych, którzy przyszli tak po prostu. Jeżeli aktualnie nie ma klientów to można oprzeć się o futrynę i przyglądać ludziom, którzy gdzieś idą, albo można usiąść na specjalnym krzesełku na takie chwile przygotowanym. Takie krzesełko to na prawdę inwestycja może być rozkładane wtedy nawet można się zdrzemnąć... 

      Drugi malutki problem to to, że nikt albo prawie nikt nie mówi po angielsku. Co z drugiej strony daje mi uczucie, że ja muszę pracować umysłem cały czas. Słuchać wszystkiego, bo być może to wołanie to właśnie do mnie.

      W trakcie mojej wyprawy zgłodniałam. Na szczęście centra handlowe wyglądają tak samo. Kent Meydanı nie różni się niczym. Sklepy, sklepy, sklepy, a na najwyższych dwóch poziomach kino, bary i restauracje; McDonald's, KFC, Burger King (u nas już zapomniany) i lokalne kebab bary. Jako miłośniczka lokalnej kuchni oczywiście wybrałam jakąś lokalną sieciówkę. Za ladą starszy i bardzo pyzaty pan, który oczywiście po angielsku mówi tylko "NO" i młodszy, który potrafił przynajmniej mnie zrozumieć i powiedzieć "Please, sit down". Zamówiłam kebab, fryteczki i oczywiście Ayran. Czym jest Ayran? Ayran (czyt. ajran) jest regionalnym przysmakiem, wydaje mi się, że regionalnym w sensie bliski wschód. Co do składu to mieszanka jogurtu i kefiru, w rezultacie mamy słony napój o konsystencji trochę gęstszej niż mleko. Wspaniale gasi pragnienie, w szczególności w połączeniu z ostrą potrawą mięsną. Można go kupić wszędzie nawet na ulicznych stoiskach z zimną wodą, w sklepach tak jak nasze jogurty. 

      Ciekawostka !!! Jogurt jako słowo i produkt pochodzi z Turcji - Yoğurt - teraz, ya-urt - kiedyś (kwaśne mleko).

      Szalona reporterka
      W drodze powrotnej czas na kolejną przygodę. Postanowiłam skorzystać ze sprawdzonego sposobu uczenia się języków obcych i zapisywać wszystkie nowe słówka w notesiku, a następnie w domu je tłumaczyć i powtarzać. Do tego celu potrzeba notesika i długopisika. Znalazłam sklep, który wyglądał trochę lepiej niż wszystkie inne. Przeszukałam stoisko z notesami i zeszytami, nie znajdując bir şey yok (nic) poniżej 10 TL. Hay Allah! żeby za notes wielkości A5 płacić 20 PLN! Trzeba zapyta! Kiedy zaczęłam mówić do pewnej bayan - pani, ona po prostu odwróciła się i zaczęła wołać, kogoś kto mówi po angielsku, to taki standard tutaj. Przybiegł bay - pan, który po angielsku potrafił powiedzieć, że on nie zna angielskiego... Czemu mnie to nie dziwi... Poddałam się i poszłam do kasy. A tam... notesy mniej designerskie od tego, który trzymam w dłoni za jedyne 1,5 TL - 3 PLN. Z uśmiechem oddałam bay drogi notes i dumna pokazałam mu cenę. Posmutniał biedak, ale wytłumaczył kasjerce, że ma mnie policzyć. Rachunek wyniósł 3,30 TL. Ja dałam 10 TL w banknocie, a kasjerka wydała mi do 5. Zaraz, Zaraz! Jeszcze raz! Rachunek wyniósł 3,30 TL. Ja dałam 10 TL w banknocie, a kasjerka wydała mi do 5. Hola! Hola! Mościa Panno! Trzymając dłoń wypełnioną monetami ciągle w górze, żeby nie było podejrzeń, zakrzyknęłam: Beş daha! - jeszcze pięć. Bayan była mocno zdziwiona, ale bez żadnego problemu położyła mi na dłoni banknot 5 TL.

      Wróciłam do domu i zmotywowana wydarzeniami dnia, zaczęłam uzupełniać notesik słówkami, które znam i których powinnam się nauczyć w najbliższym czasie.

      niedziela, 19 września 2010

      Rozgadana niedziela

      Niedziela upłynęła pod znakiem błogiego lenistwa. Niektórzy poszli grać w kosza, a inni (ja i L.) zostali, żeby dokończyć urządzanie. 

      Potem udałyśmy się na moje pierwsze zakupy w markecie... Znacie to uczucie, kiedy stoisz z produktem w ręku na środku sklepu i wszyscy się na Ciebie gapią, bo to wygląda jak modlitwa do ryżu, mleka albo pół kilograma sera... Na szczęście ludzkość wynalazła piktogramy i przeźroczyste plastikowe opakowania, Hay Allah !!!

      Cóż takiego Iza mogła kupić:
      - ekmek - chleb
      - tereyağ (tereje) - masło
      - süt (sut - trochę jak niemieckie u umplaut) - mleko
      - kaşar peynir (kaszar pejnir) - ser żółty (bardzo dobry !!!)
      - üzün (uzun - znów z niemiecka) - winogrona, kiść za niecałe dwa złote (te białe bez pestek - mniam)
      - domates - pomidory
      - şeftali (szeftali) - brzoskwinie
      a teraz już z górki
      - petit beurre - herbatniki
      - nutella - przecież muszę mieć coś na osłodę
      - nestle nesquik - słaby wybór płatków i cini minis yok (nie ma cini minis)

      Popołudnie upłynęło na przemiłej dyskusji o różnicach, religiach, kulturach, polityce, obyczajach, itd. Paradoksalnie poruszyliśmy wszystkie drażliwe kwestie, których normalnie unika się jak diabeł święconej wody, jeżeli nie chce się doprowadzić do konfliktu. Okazało się też, że dość dobrze potrafimy oddzielić prawdę od stereotypu o poszczególnych kulturach.

      Ostatnim punktem wieczoru było wspólne wyjście na pożegnalne spotkanie z wyjeżdżającą jutro Polką Z. W pubie spróbowałam swoich sił w komunikacji i jednym tchem rzuciłam do kelnera:
      - Bir tane bira lütfen! - bir - jeden, tane - sztuka, bira - napój Bogów, lütfen - proszę
      Zrozumiał !!! i nawet przyniósł co trzeba !!! Harika !!! to działa !!!
      Z. z kilkoma innymi dziewczynami, które wyjeżdżają niedługo z Bursy, bo kończą praktyki, opowiedziała jak jej tu było i czego należy spróbować i za czym będzie tęsknić. Wieczór zaliczam do udanym.
      Rozochocona i pewna siebie podeszłam do baru, aby zapłacić, a tu usłyszałam
      - Beş lirası - 5 lirów - co oni do tego piwa dodają, że ja rozumiem co do mnie mówią...

      I tak mija drugi turecki dzień...

      sobota, 18 września 2010

      Sobota - dzień... sprzątający

      prawda, że patriotycznie?
      Zacznę tak jak każdy w Turcji zacząłby w takiej sytuacji... Hay Allah! (to takie nasze Olaboga! cytując Oleńkę albo Kmicica z Trylogii).

      Mieszkanie, które wynajmujemy (póki co w 5 osób: dziewczyny A. i L. oraz chłopaki F. i R.) jest na prawdę w dość dobrym stanie. Jednak czystość sfer publicznych trochę różni się od subiektywnych standardów użytkowników. 
      Z pomocą I. (nowego tureckiego kolegi który ma samochód i zaoferował wczoraj pomoc w urządzaniu się) udałyśmy się we trzy do Ikei, żeby uporać się z brakami w umeblowaniu w pokojach. Po szybkich jak na trzy dziewczyny zakupach przyszedł czas na urządzanie i wypakowywanie. A potem jak nakręcone rzuciłyśmy się z A. na kuchnię. Po, nie przesadzając, kilku dobrych godzinach szorowania zaczynając od szafek a na podłodze kończąc można powiedzieć, że kuchnia lśni !!! A ja padam ze zmęczenia, głowa mi po prostu pęka przypominając że wczoraj skończyło się już wcześnie dziś. Chłopcy wynieśli całą górę śmieci po naszym sprzątaniu. A my nie musimy się bać, że nie uda się odzyskać raz włożonej ręki pomiędzy szafkę a lodówkę !!! 

      Spać !!! Moja migrena przyprawia mnie już o mdłości, więc na dobranoc APAP, a jutro budzikom śmierć...

      Jeszcze tylko przetrzymać śpiew muezina o wschodzie słońca, i można spać do południa, bo wtedy śpiewa po raz drugi...

      Dwudziestoczterogodzinna doba w pełni wykorzystana

      Po 3 dniach w ambasadzie, po długich rozważaniach, po nieprzespanych nocach i w końcu po oczekiwaniach, jestem w Turcji. Odkąd wsiadłam do samolotu, pomimo wilgotnych oczu, na mojej twarzy maluje się wyraźny uśmiech. Odkąd wróciłam z mojego 12-dniowego urlopu w Turcji w kwietniu, czekałam na tę chwilę...

      Kiedy weszłam do samolotu z moim (oczywiście ponadlimitowym) bagażem podręcznym i zaczęłam się z nim szarpać już w przejściu, pierwszy mężczyzna, który czekał aż udrożnię przejście, jednym machnięciem zarzucił walizkę ponad głowami i umieścił ją w schowku... Zdążyłam tylko wyszeptać szybkie "teşekkür ederim", a w głowie pojawił mi się fragment filmu "Dzień świra":
      – Czy byłby pan tak uprzejmy i pomógł mi zdjąć bagaże?
      – Nie!
      – Słucham!?
      – Po prostu nie! Mi kto pomaga!?
      – Jest pan mężczyzną chyba?
      – Ale ja jestem za pełnym równouprawnieniem kobiet. Gorącym zwolennikiem jestem! A pani jest przecież w pełni równouprawnioną kobietą.
      – Pan to za to nie jest chyba w pełni mężczyzną!
      – Widzicie w nas mężczyzn w pełni, przypominacie sobie tylko wtedy, gdy trzeba wynieść śmieci, kontakt naprawić, zwolnić miejsce w tramwaju, autobusie. Nie jestem już w pełni mężczyzną, bo nie ma takiej potrzeby! Pani jest w pełni mężczyzną za to!*

      O tureckich mężczyznach więcej później... W pewnym stopniu czuję się już ekspertką w tej kwestii.

      A tak swoją drogą to ciekawe, że samolot Turkish Airlines z Warszawy do Stambułu jest "zawsze" opóźniony około 1,5 h. Czy to taka próba przyzwyczajenia do południowego sposobu mierzenia czasu? Żaden problem... jeżeli nie ma się dalej połączenia.

      Na miejscu obok mnie, siedział starszy mężczyzna o ciemnej karnacji. Nie zdziwiło mnie to, w końcu połowa samolotu to mężczyźni o ciemnej karnacji. Najpierw okazałam się pomocna w przykręceniu klimatyzacji a potem tłumaczeniu menu na pokładzie samolotu... I to mnie zdziwiło, bo Mustafa (tak miał na imię) nie chciał wieprzowiny, co wyraźnie wyartykułował po polsku !!! Pomyślałam, że gdyby był Turkiem wiedziałby, że na pokładzie Turkish Airlines nigdy przenigdy nie dostanie wieprzowiny... Mustafa nie jest Turkiem zatem, jest Libańczykiem, który pracuje w Polsce i nie tylko, dla międzynarodowej firmy. Stoczyliśmy jeszcze kilka rozmów, dokładnie tak - stoczyliśmy, bo trudno mówić o rozmowie, Mustafa nie mówił zbyt dobrze po angielsku, ani polsku, ani niemiecku, a ja arabsku. Na koniec życzył mi powodzenia na praktykach i samych sukcesów.

      Z samolotu pamiętam jeszcze promienie zachodzącego słońca wirujące po suficie, kiedy samolot podchodził do lądowania. Po wylądowaniu od razu poczułam nielubiany przeze mnie upał. Pomyślałam: dlaczego nikt mnie nie ostrzegł... Więc stanęłam w koszulce na ramiączkach, swetrze zakrywającym pupę i czarnym trenczu na płycie lotniska i marzyłam, żeby mój bagaż ważył połowę mniej.

      Lotnisko w Stambule jest ogromne i na szczęście dobrze oznaczone. Byłam tu już, więc nie miałam problemów ze znalezieniem właściwej drogi, pomimo tego, że jak przez mgłę pamiętam drogę z G. metrem na lotnisko.

      W metrze dwóch chłopców z zaciekawieniem przyglądało się moim walizom i zadziornie próbowali domyśleć się i zgadnąć skąd jestem, zbyłam ich tylko śmiechem, bo cierpliwie pilnowałam stacji na której mam wysiąść. Na koniec mieli opory ze zrobieniem mi miejsca do drzwi, ale chyba się dobrze rozpędziłam z większą walizką, bo mały zawadiaka ustąpił i nawet szarpnął się na pomoc mi.

      Przyszedł czas na najtrudniejszy moment... Na dworcu miałam znaleźć jedno z biur Nilüfer lub Kamil Koç. Przecież to nie problem... A jednak... Otogar (dworzec) w Stambul to ogromny plac (może o średnicy 70 m) dookoła którego rozlokowane są jak w pierścieniu poszczególne firmy transportowe, a jest ich... bardzo dużo. Do tego zewsząd słychać krzyki mężczyzn reklamujących swoje firmy co wcale nie ułatwia. Było już ciemno, wszystkie neony błyszczały feerią barw, a ja nie miałam pojęcia gdzie i po co iść. Pytać kogoś o drogę? Przecież mi powie: a znajdź se sama, czytać nie umiesz? i do tego w obcym języku. Zapytałam młodego chłopaka o dwie firmy, pokazał drogę a po drodze znalazłam punkt informacyjny i znów zapytałam (panowie znali bardzo dobrze angielski). 

      Kupno biletu okazało się tylko formalnością, ale znalezienie właściwego autobusu już nie. Tu znowu znów słychać krzyki mężczyzn którzy pomagają wycofać kierowcy ze stanowiska. W końcu w poczekalni rozległ się tekst, na końcu którego usłyszałam: BURSA. Poderwałam się na równe nogi pokazałam wąsaczowi bilet a on pokazał właściwy autobus, a także stewarda który zajął się moimi bagażami... Tak, w końcu wszyscy ostrzegali mnie, że autobusy w Turcji to prawdziwy luksus i nie kłamali. Na bilecie wbite miejsce numer 4, więc rozsiadłam się wygodnie po przekątnej od kierowcy, pomyślałam: to dopiero HARIKA! (nadzwyczajne).

      Stambuł nocą jest piękny!!! Z mojej twarzy nie znikał uśmiech ku uciesze stewarda i kierowcy. Szczytem wszystkiego była reakcja kierowcy na zachowanie innego kierowcy, zakrzyknął tylko: Allah, Allah !!! Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, a oni razem ze mną. W połowie trasy autokar wjechał na prom i kiedy wyszłam pospacerować i rozprostować nogi, steward przemówił ludzkim głosem, niestety nie po angielsku. Ale wtedy mogłam po raz pierwszy spróbować swoich sił w standardach komunikacji: jak masz na imię, skąd jesteś, dokąd jedziesz, ile masz lat. 

      nocna podróż promem - co mnie tak w tym pociąga?
      Na Bursa Otogar czekali już moi wybawcy: czyli F., R., L. i I. przyjaciel R. z samochodem (ufff). A rodaczka A. czekała w mieszkaniu z rosołem!!! SUPER!!! Po krótkim zapoznaniu z mieszkaniem udaliśmy się na  konsumpcję lokalnego piwa Efez. Trafiliśmy na salsotekę z prawdziwymi profesjonalistami, więc pozostało nam tylko obserwować i podziwiać. 

      Po 24 godz. od wstania po raz ostatni z mojego łóżka, leżę w nowym łóżku i opisuję pierwszy dzień pobytu w Turcji...

      _____________
      * http://pl.wikiquote.org/wiki/Dzień_świra

      wtorek, 14 września 2010

      Visa issue - solved

      Here it is - my new shiny visa in my passport. What is the most important this is one is correct!!!

      When I've got to the embassy after 2 hours sleeping and 3 hours driving, I was already trembling because of tiredness. Thinking about the visa issue was simple making me feeling sick. Fortunately when I've explained what I want and what is wrong, the lady behind the hermetic window shouted that she made a mistake and we will fix it without additional fee, but... in normal procedure, which means that I had to wait from 10 am till 4 pm. Small smile on my face but at the same time the other part of me thought: don't be so happy, she has already made a mistake once, so why not twice...
      In the end my visa was fine, so I could go home and start preparations and packing for good.

      sobota, 11 września 2010

      AIESEC Internship Visa

      It's impossible !!! After two days in Warsaw and two days in Turkish Embassy it appeared that my visa is wrong. What should I do now? For sure I have to go to Warsaw to Embassy one more time. Will I have to pay one more time? Is it possible to change my visa? I have no idea. Although everyone asure me that everything will be fine and on Monday I will manage with all the issues. Lets see...

      This is wrong visa.