Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

niedziela, 31 października 2010

Tydzień w Bursie

Ostatni tydzień w Bursie nauczył mnie życia lepiej niż całe 25 lat do tej pory. To był tydzień, który chciałabym zapomnieć ze względu na to co się wydarzyło, a jednocześnie zapamiętać ze względu na to ile historii splotło się z moją, ile życzliwych osób spotkałam na swojej drodze.

Tydzień zakończył się powrotem do Polski, do domu. Czy wrócę do Bursy? Oczywiście, że wrócę, ale za jakiś czas.

sobota, 30 października 2010

"Czym pachnie sobota?"

Nie potrafię napisać nic więcej... Dziś będzie autoplagiat z innego mojego bloga "in flagrante delicti", z 4 września 2010.

"Dziś jest sobota. Sobota jest tym szczególnym dniem, który pachnie i ma wygląd. Podobnie jak niedziela pachnie rosołem i potrawką z kurczaka, tak sobota pachnie szarlotką i plakiem samochodowym.

Sobota od zawsze kojarzy mi się z wyjazdem do domu babci i dziadka, gdzie moja mama przygotowywała szarlotkę z kruszonką, a w czasie kiedy szarlotka piekła się, moja mama kąpała mnie. Kiedy proces mycia moich długich do pasa włosów dobiegał końca, zawinięta w ręcznik lądowałam w pokoju z telewizorem obok mojego taty, który zawsze oglądał "Wielką Grę" z nieśmiertelną Stanisławą Ryster. Zapach szarlotki unosił się w całym domu i już nikt nie wyobrażał sobie innej kolacji niż porcja świeżego ciastka z ciepłym mlekiem prosto od krowy.

Z upływem czasu zmienił się też zapach i wygląd soboty. Miejsce wyjazdów do domu na wsi zajęły spotkania z rówieśnikami, a sobota zapachniała zupełnie inaczej. Ładna pogoda i plany na wieczór zaowocowały sobotnim myciem samochodu razem z tatem. I odkąd pamiętam to zawsze wyglądało tak samo: to samo miejsce, te same czynności, i ten sam zapach, a na koniec ten sam widok połyskującego w słońcu lakieru.

Dziś znów pojechaliśmy umyć samochody. I znów wszystko było tak samo, z kilkoma różnicami, plak był o zapachu cytrynowym, myliśmy dwa samochody: mój i jego, a ja tym razem byłam wszystkiego tego najzupełniej świadoma. I tak na prawdę tym razem efekt umytego samochodu nie był tak wartościowy jak samo mycie samochodu w towarzystwie mojego taty.

Ta świadomość przywołała pewne skojarzenie z zamieszczoną poniżej piosenką Kate Bush. Bardzo ją lubię i myślę że w piękny sposób oddaje relacje między mną a moim tatem, pomimo tego, że Kate Bush gra w teledysku syna.

Życzę miłego oglądania!

"

Dzisiejsza sobota pachniała szpitalem.

poniedziałek, 25 października 2010

Bursa Mozaik Çalışma Grubu

Najpierw 3 zdjęcia z soboty…, które mogę umieścić dzięki uprzejmości Zekiye Tunca, która zrobiła je swoim aparatem i udostępniła mi z zezwoleniem na publikację na blogu.

To jest aula o której pisałam w sobotę

a to ja i M. w akcji

dałyśmy czadu
_______________________________________________________________


A teraz przejdźmy do tematu dnia dzisiejszego, czyli jak w temacie "Bursa Mozaik Çalışma Grubu". Cóż to właściwie? Jakieś pół roku temu Rada Miejska w Bursie wyszła naprzeciw problemom, jakie mogą mieć cudzoziemcy, którzy przybywają do Bursy i wystąpiła z inicjatywą utworzenia grupy, która składałaby się z samych zainteresowanych i lokalsów, którzy mówią w innych językach.

Dzisiaj odbyło się jedno (jak się okazało) z pierwszych spotkań grupy, która podzieliła się na dwie podgrupy: na rzecz edukacji oraz turystyki i integracji. Informacje na temat spotkania znalazłam oczywiście na FB (bo FB prawdę Ci powie) i obie z L. postanowiłyśmy wziąć udział w spotkaniu, w celach czysto poznawczych. A skończyłyśmy jako 2/3 grupy zajmującej się integracją i organizującej wieczorne wyjście raz w miesiącu, ale o tym za chwilę.

Jako politolog uwielbiam takie inicjatywy i czuję jak mi krew szybciej krąży, kiedy coś takiego dzieje się wokół mnie i mogę wziąć w tym udział. Tym bardziej cieszy mnie to, kiedy moje działanie może przynieść wymierne korzyści, które potem sama zobaczę i które wpłynął na życie innych. Bałam się, że ten rok minie bez takiej aktywności, a tu taka niespodzianka.

Kiedy już wszyscy zjawili się na spotkaniu, okazało się, że jesteśmy tylko i wyłącznie w kobiecym gronie. Co więcej około połowy zebranych stanowią Turczynki, a druga powoła to prawdziwy tygiel: Australijka, Angielka, Francuska, Mołdawianka, Niemka, Rosjanka i Polka (czyt. Ja). Każdą z nas co innego sprowadziło do zielonej Bursy. Podobnie jak około 2000 innych obcokrajowców, których ponoć aż tyle mieszka w tym mieście (i obie z L. do tej pory zachodzimy w głowę, gdzie oni wszyscy są).

Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tematów poruszanych podczas spotkania i jakości wypowiedzi:

  1. Sekcja edukacyjna: chce doprowadzić do otworzenia szkoły dla międzynarodowych dzieci oraz lokalnych dzieci, które po zdaniu odpowiednich egzaminów mogłyby uczyć się w szkole, która dałaby im możliwość innego startu na studia.
  2. Sekcja turystyczno-integracyjna: stawia sobie za cel poruszenie nieba i ziemi, aby Bursa była bardziej przystępna dla turystów i osób, które przybywają na dłużej tak jak my.
Jako nie-nauczycielki postanowiłyśmy dołączyć do sekcji turystycznej, zwłaszcza dla mnie to wyzwanie jako świeżo upieczonej pilotki wycieczek. Spotkanie naszej grupy roboczej odbędzie się 8 listopada o 7.30 w budynku rady miasta. Natomiast kolejne generalne spotkanie odbędzie się 25 listopada również o 7.30. Co do tego czasu mamy zrobić? Przeprowadzić prywatną burzę mózgów nad tym co można byłoby ulepszyć a co wprowadzić, przejrzeć burzę mózgów poprzednich uczestników spotkania oraz wybrać dzień w tygodniu, który najbardziej będzie odpowiadał mi, L. i C. oraz znaleźć odpowiedni bar na spotkania nieformalne. Te spotkania nieformalne mają mieć szczególne znaczenie, ponieważ mają się odbywać zawsze (ZAWSZE!) o tej samej godzinie i tego samego dnia miesiąca albo tygodnia. Tak, aby każdy kto będzie czuł się spragniony obecności kogoś kto też nie jest stąd mógł zawsze znaleźć bratnią duszę.

Skoro wszystkie trzy podjęłyśmy rękawicę to należało zacząć wywiązywać się ze zobowiązania i udałyśmy się na krótki rekonesans, aby zapoznać się i zamienić kilka zdań o tym skąd jesteśmy, dlaczego akurat tu i jak spotkania wyglądać powinny. C. jest nauczycielką angielskiego w Bursie, a pochodzi z okolic Blackpool, czyli z okolicy Manchesteru gdzie ja byłam rok. A jej przyjaciółka z Kazania, czyli z tego samego miasta co L. I świat robi się taki malutki, a potem tyci tyci.

To niesamowite kogo można spotkać, jeżeli tylko się chce wyjść do innych. Przez ten wieczór poczułam się jak na Erasmusie, ale w wydaniu dla dorosłych. Obie z L. postanowiłyśmy włączyć się w całe przedsięwzięcie, bo nie samą pracą człowiek żyje.

sobota, 23 października 2010

Wywołana do tablicy

Od tygodnia albo dwóch AIESEC – Bursa organizuje akcję promocyjną lokalnych na uniwersytetach, chcąc zachęcić i przyciągnąć uwagę jak największej ilości studentów. Końcowym etapem tej akcji było spotkanie, które odbyło się dziś. Jako jedna z nielicznych osób zostałam poproszona o udział jako gość specjalny, bo Yabanci. Oczywiście się zgodziłam, bo co tu dużo gadać Iza lubi takie imprezy.

Przed 13 pojawiłam się we wskazanym miejscu, a moim oczom ukazała się dość "przestronna aula" po brzegi wypełniona krzesłami… ładne mi spotkanie… toż to mega impreza. Miejsce też niczego sobie, bo jedna z sal konferencyjnych w parku, gdzie strażnik upomniał mnie, że nie można robić zdjęć (jeżeli ktoś pamięta).

Organizacja przedsięwzięcia wyglądała, muszę przyznać fachowo. Już przy wyjściu z metra stał mój Buddy w koszulce AIESEC i kierował wszystkich zainteresowanych do kolejnej osoby, która stała w zasięgu wzroku i ta osoba kierowała dalej. Czułam się trochę jak banan z ręki do ręki huśtających się na lianach małp (wiem, że porównanie straszne, ale tak właśnie było). I kiedy w końcu dotarłam pod drzwi, ostatnia osoba w koszulce powiedziała: So you are Isabel*… (A więc to Ty jesteś Isabel). Hmm, a więc to takie uczucie być sławną… Tak jam to…

Po wejściu na tę wspomnianą wielką aulę spotkałam M. vel Superę Ablę i WW. obie odstawione. O o! coś się święci.

- Ty też masz przemówienie?

- Jakie przemówienie? - zapytałam M.

- Ogólnie o Bursie i praktykach itd.

- Nie mam, bo nikt mnie o to nie poprosił – odpowiedziałam nie ukrywając radości, ze względu na wielkość sali i spory tłumek przed drzwiami. Ale moja radość nie trwała zbyt długo…

Po dwóch godzinach, co tu ukrywać, dość nudnych przemówień, które nawet rozumiałam mniej więcej, przyszedł czas na przerwę. A na przerwie A. i U. poprosili mnie na stronę i powiedzieli, że wyglądam jakbym też chciała wygłosić przemówienie. Rozejrzałam się po auli, nawet podczas przerwy było tam z 50 osób. Hell yay! Czy naprawdę tak wyglądam?!?!?! Aaa dobra, może i tak wyglądam.

Zaraz po przerwie dwoje konferansjerów poprosiło WW. A my z M. miałyśmy wyjść za chwilę. Miałam tylko jedną obawę, że Ci ludzie na scenie nie znając mojego imienia… Dlatego też, kiedy przyszła nasza kolej, zostałam poproszona na scenę jako… "Sara". Tego jeszcze nie było. Wyszłam na scenę i przedstawiłam się jako "Izabela".

O czym to ja mogłam mówić? Popłynęłam jak zwykle. Od tego kto ja jestem, i co tu robię, poprzez moje doświadczenia i motywacje, aż do silnego nacisku na zmotywowanie i zachęcenie do ruszenia się wszystkich znajdujących się na sali. Podczas przemówienia i omiatania wzrokiem całej sali zauważyłam uśmiechnięte twarze, a przede wszystkim uśmiechniętą twarz szefa jednej z firm lokalnych. To daje przyjemnego kopniaka. Oczywiście nie zapomniałam wspomnieć jak bardzo kocham turecką kuchnię, a w szczególności baklavę. Potem głos zabrała M. A na koniec poprosiłam wszystkich, żeby pomagali obcokrajowcom w próbach dogadania się z lokalsami, bo pomimo tego, że się uczymy i starami to często walka z góry skazana jest na przegraną.

Na koniec całego spotkania podszedł do mnie chłopaczek i powiedział, że chciał mi zadać pytanie, ale go nie zauważyłam. Ojej! Czy AIESEC jest dobrą organizacją do wyjazdu za granicę? Oczywiście, że tak, zwłaszcza z Turcji, załatwiają całą biurokrację i wiedzą jak to zrobić.

I tak zostałam wywołana pod tablicę, aby dać przemówienie przed około 300 osobami w języku angielskim bez przygotowania… I nie skłamię mówiąc, że czułam się jak ryba w wodzie… Czy to oznacza, że mogę zaliczyć się do grupy osób, wg M., skazanych na zajebistość? Nie wiem, ale sprawdzę na FB, bo FB prawdę Ci powie. 

„Ye Dua et Sev”

Domyślacie się o co może chodzić? Tak… oczywiście o film "Jedz módl się i kochaj" po turecku. Razem z L. postanowiłyśmy zrobić sobie kulturalny piątek i pójść do kina.

Słyszałam o książce negatywne opinie od zaufanej mi osoby – od mamy, ale zachęcona przez L. stwierdziłam: aaa 9 LT to nie majątek, a nóż będzie fajnie. I było. Film opowiada historię kobiety, która decyduje się na rozwód, bo jest nieszczęśliwa ze swoim mężem. Chce realizować swoje marzenia, które trzyma zamknięte w skrzyneczce. Marzenia to wycinki National Geographic z całego świata z miejscami, które chciałaby zobaczyć przed śmiercią. Na początku filmu jest na Bali i tam "bezzębny yoda" z linii jej dłoni przepowiada jej, że kiedyś wróci na Bali na kilka miesięcy a on nauczy ją wszystkiego. I tak po rozwodzie i szybkim romansie z aktorem teatralnym Liz decyduje się na spędzenie 4 miesięcy we Włoszech aby rozkoszować się jedzeniem i nabrać ochoty do życia, kolejnych 4 w Indiach, aby nauczyć się medytacji, i ostatnich 4 na Bali, aby… Przecież, że nie zdradzę wszystkiego.



Koniec końców… kiedy wyszłyśmy z kina obie miałyśmy wrażenie, że film jest o mnie, a gdyby nie był o mnie to byłby o wiele nudniejszy (ponoć książkę napisała kobieta, która tak właśnie zrobiła). Dlaczego mam takie wrażenie? bo mam to wszystko, czego szukała bohaterka tylko że w jednym miejscu. Co prawda nie specjalnie ciągnie mnie do medytacji, ale interesuje mnie kultura islamu. Jestem zauroczona kuchnią turecką i już zanim tu przyjechałam byłam zakochana. Nie jestem tylko rozwiedziona...

Bardzo podobała mi się muzyka w filmie

_______________________________________________________________

Ciekawostka...
W Turcji nawet w kinie się odpoczywa i w połowie filmu jest przerwa około 15 min. Zapalają się światła i ciemnieje ekran, a przerwa kończy się reklamami.

czwartek, 21 października 2010

Alfabet

Alfabet powstał w 1928 roku. Wcześniej posługiwano się alfabetem arabskim.

Duża litera
Mała litera
Polski odpowiednik
A
a
a
B
b
b
C
c
Ç
ç
cz
D
d
d
E
e
e
F
f
f
G
g
g
Ğ
ğ
nieme
H
h
h
I
ı
y
İ
i
i
J
j
z
K
k
k
L
l
l
M
m
m
N
n
n
O
o
o
Ö
ö
niemieckie ö
P
p
p
R
r
r
S
s
s
Ş
ş
sz
T
t
t
U
u
u
Ü
ü
niemieckie ü
V
v
w
Y
y
j
Z
z
z


Akcent w języku tureckim z reguły pada na ostatnią sylabę, co stanowi sporą trudność dla mnie, bo w języku polskim akcent pada z reguły na drugą od końca sylabę. Poza tym trzeba przewidzieć ile sylab będzie miał wyraz, żeby poczekać z akcentem na ostatnią. A ja póki co składam końcówkę za końcówką i końca nie widać.

Np. bilmiyorum – nie wiem
bil – temat
mi – zaprzeczenie
yor – końcówka czasu teraźniejszego
um – końcówka osobowa dla 1.os l.p.

Czasem gdzieś znajduję daszek ^ nad samogłoskami a, u, i (â, û, î), a to oznacza zmiękczenie wymowy poprzedzającej spółgłoski, np. kâr [kiar]; w niewielkiej ilości przykładów oznacza długą samogłoskę. I z tego co zauważyłam pojawia się głównie w wyrazach pochodzenia arabskiego.

Wszystkie litery mają swój jeden dźwięk, co znaczy, że czytam to co piszę, nie tak jak w angielskim czy francuskim.

Znak apostrofu ' wskazuje granicę między nazwą własną, a sufiksem, który jest do niej dołączony.
Np. Polonya'da – w Polsce

Anonimowo…

Od dziś można komentować posty nawet nie mając konta na gmailu. Myślę, że to ułatwi sprawę. A swoją drogą mogliście mnie wcześniej szturchnąć… Taki ze mnie haker, że dopiero teraz zobaczyłam tę możliwość. Jeżeli coś jeszcze nie gra, to dajcie proszę znać. Mam nadzieję, że głosować w sondzie można bez logowania…

Dzisiaj będzie trochę o niczym, tak anonimowo i bezosobowo. Moje życie tu trochę sie normuje w związku z tym coraz mniej rzeczy mnie zaskakuje i trochę jakby wyczerpują się pokłady kreatywności. Cóż wena jak akcje na giełdzie raz bessa raz hossa, ale zawsze w cenie jak i dobre akcje, a życie toczy sie dalej.

Tak i w Bursie (nie mylić z bursa – akademikiem) … Wstaję codziennie rano, biegnę na przystanek. Zachwycam sie kolorami nieba o wschodzie słońca. Ostatnio zachwycam sie też kolorami gór, bo ewidentnie stały sie jesienne pomarańczowo-czerwono-brązowe. Bałam się, że jesień mnie ominie tego roku, a tu taka niespodzianka… Potem zachodzę do maluśkiej piekarni po malutka pizze i butelke wody na popołudnie. Ostatnio bardzo mi nie służy klimatyzowane wnętrze biura i co rano moje gardło jest wyschnięte jak przy zapaleniu krtani. Wiec profilaktycznie, co wieczór kubek Thera-flu i tabletka do ssania.

W biurze wypracowałam sobie czas na załatwienie części swoich spraw, maili i wyszukania informacji, na które w domu nie starcza mi czasu wieczorami. A po pracy zyskałam godzinę na naukę języka tureckiego, co będzie widać po rozrastającej sie podstronie Türkçe oğreniyorum. W pracy trzeba być naprawdę ostrożnym, bo jeżeli ktoś z rodziny bossa zobaczy, że robi się coś oprócz pracy w necie to, strona zostaje zablokowana. Ale zdaje się, że nie wpadli na pomysł trakowania komputerów.

Dziś stworzyłam nową podstronę o Bursie, będą tam się znajdować rzeczy, które warto o Bursie wiedzieć i które polecam oraz te, których absolutnie nie polecam.

Do spotkania z marynarzem pozostało juz tylko 8 tygodni…, czyli tak naprawdę 8 weekendów, które trzeba jakoś zagospodarować, dopóki jeszcze pogoda dopisuje. Kiedy się już spotkamy Turcja znowu zmieni kolor, zapach i smak.

A co do pogody to naprawdę ostatnio dopisuje. Jest słonecznie i codziennie około 20 stopni już o 7 kiedy wychodzę do pracy i jeszcze o 7 kiedy wracam z pracy.

_______________________________________________________________

Dzisiaj ładowałam telefon w pracy. I kiedy za długo trzymałam go na ładowarce u E. na biurku, podszedł T. bo też chciał naładować. I oczywiście zaświecił pulpit bo oni tu są wszyscy tacy ciekawscy i odbierają swoje telefony nawzajem. Jak zobaczył G. na moim pulpicie to się skrzywił i pomachał ręką - nieee. Ja Ci dam 'nie'... Zarazo... To jest towar prawie importowany w stosunku to wszystkich tutaj, a już na pewno deficytowy i dłuuugo poszukiwany, a nie jakiś chłopek roztropek z prowincji, chociaż Made in Samsun.

środa, 20 października 2010

O tym co mi wolno, a czego nie wolno

Dziś będzie trochę absurdalnie, ale Turcja trochę właśnie taka absurdalna jest. Tylko tacy ludzie jak ja próbują szukać w tym chaosie porządku…

Zacznijmy od tego co mi tu wolno. Mogę:

  • tu mieszkać bo mam już pozwolenie na pobyt
  • wydawać pieniądze, bo zarabiać to nie bardzo
  • przechodzić w dowolnym miejscu przez ulicę i nawet na czerwonym
  • nie zmywać kubka po herbacie w pracy
  • wpychać się do metra, zanim wszyscy wysiądą, chociaż na to kultura mi nie pozwala


    i to byłoby w zasadzie na tyle.
Przejdźmy do tego co mi nie wolno. To proste, krótko mówiąc nie wolno mi wszystkiego pozostałego… I wcale nie żartuję. Ten kraj jest bogaty w smaki i zapachy, ale jeżeli chodzi o swobody obywatelskie to naprawdę kiepsko. Nie wszystko zabronione jest prawem, czasem zakaz objawia się brakiem przyzwolenia społecznego, co może boleć znacznie bardziej. Sprawdźmy. Postaram się wszystko jasno wytłumaczyć, żeby mi potem nikt nie chodził i nie mówił, że w Turcji to nie można tego i tamtego, BO TAK.


  1. Po pierwsze i najważniejsze nie mogę tu kupić wieprzowiny, więc żegnajcie schabowe. Niektórzy twierdzą, że gdzieś można znaleźć to "brudne mięso", ale nikt go nie widział. Dlaczego tak jest? Bo świnia je wszystko, to czego nie zje człowiek i do tego jeszcze mieszka w chlewie i siedzi w g….. Dlatego dla muzułmanów to "brudne zwierze". Dziwne, że dla nas nie. Więc z reguły nie dostaniemy wieprzowiny w krajach muzułmańskich na wolnym rynku. Oczywiście od reguły są wyjątki, np. hotele europejskiej w swoich restauracjach zadbają o nasze niewybredne brzuszki i czasem zaserwują wieprzowinę. 
  2. Po drugie i najważniejsze nie wolno mi tu mieszkać gdzie chcę i z kim chcę. Kraj i miasta podzielone są na niewidzialne dzielnice, w których niedopuszczalne jest mieszkać z mężczyzną, z którym nie jest się w związku małżeńskim, a czasem nawet i z koleżanką. Dlaczego tak się dzieje? Wszystko może wskazywać na nielegalne związki. Tak więc na przykład będąc nieżonatym mężczyzną nie można mi nocować u żonatego przyjaciela w domu, bo kiedy on wyjdzie nawet na chwile z domu, może to budzić podejrzenia, że ja z nią w tym czasie… Będąc natomiast niezamężna kobietą wolno mi nocować u zamężnej przyjaciółki, ale nie wolno mi mieszkać z nieżonatym (z żonatym tym bardziej nie) mężczyzną. Nawet trzy Europejki w jednym mieszkaniu mogą w niektórych miejscach budzić oburzenie, o zainteresowaniu to już nawet nie mówię. Będąc zajętą jak ja kobietą, nie powinno się mieszkać z chłopakami i dziewczynami w wynajętym mieszkaniu… tak jak ja właśnie robię… Jak poznać takie miejsce? Nie mam pojęcia… jeszcze, ale lokalsi wiedzą. To szczególnie widać w takich miastach jak Stambuł i Izmir, bo tam będą i takie i takie dzielnice, natomiast w większości miast w Turcji przeważają czarne plamy na planach miast.
  3. Po trzecie i najważniejsze w Turcji zakazane jest obrażanie najważniejszej osoby dla Turków, a tą postacią jest Mustafa Kemal Atatürk. Kim był Atatürk? Najkrócej mówiąc to taki nasz Józef Piłsudski. Atatürk uważany jest w Turcji za twórcę świeckiej republiki. Po objęciu władzy Atatürk wprowadził 4 poważne reformy. Między innymi reformę języka i od tego momentu zmienił się alfabet i słownictwo. Można powiedzieć, że język turecki został stworzony wtedy i dlatego jest taki uporządkowany i pełen reguł. Turcy są Atatürkowi niezmiernie wdzięczni za to co zrobił, dlatego w każdym budynku wisi jego portret, a w każdym mieście stoi jego pomnik, a czasem nawet muzeum.
  4. Po czwarte i również najważniejsze zakazane jest używanie Youtube (a władze zastanawiają się nad zakazaniem Facebooka - więcej tutaj) właśnie ze względu na Atatürka. Plotka głosi, że pewien młody i niepokorny Grek umieścił na Youtubie film obrażający Atatürka i w związku z tym władze uznały tę stronę za szerzącą zło i zakazały jej używania w całym kraju. Ostatnie artykuły w angielskim wydaniu Hurriyeta, którego czytuję w pracy, wskazują na to, że podobny los spotka Facebook. Właściciele FB niewiele sobie z tego robią, pomimo, że według badań Turcja jest 4 ilościowo użytkownikiem.
  5. Pomimo, że Facebook nie jest zakazany wszędzie w Turcji, to jest on często blokowany przez firmy w miejscach pracy, np. u mnie. Taka blokada spotyka sporo stron i jak obserwuję poszerza się grono zablokowanych portali. Ostatnio np. nie czytuje już tureckiego wydania Hurriyeta, bo jest zablokowane. Dla porównania, to tak jakby zablokować w Polsce Gazetę.pl. Tfu tfu tfu całe szczęście, że mi jej jeszcze nie zablokowali.
  6. Muszę też uważać na to, co robię w pracy. Tam też, jak się dowiedziałam dziś obowiązują surowe zasady i co wolno wojewodzie, to nie Tobie smrodzie. Palić w budynku można tylko córce właściciela. Ostatnio G. przekazała mi, że kuzyn właściciela zwrócił jej uwagę, że nie powinnyśmy śmiać się zbyt głośno podczas obiadu. Powiedziałam jej, żeby powiedział mi to wprost, tylko po angielsku, bo przecież tureckiego nie rozumiem, a on angielskiego. A dziś dowiedziałam się, że w pracy nie można nic oprócz pracowania. To znaczy, że można wszystko, ale tak, żeby nikt inny nie widział, a w szczególności szef, więc odbieranie maili prywatnych – zabronione, słuchanie radio – zabronione, gadanie – zabronione, włóczenie się – zabronione, czytanie gazet online – zabronione, układanie pasjansa – zabronione.
  7. A na koniec najlepsze… w Turcji zabronione jest noszenie chust zakrywających włosy… na uczelniach wyższych i pracując w miejscach publicznych, takich jak urzędy, szpitale, prawdopodobnie szkoły również. Teraz w Turcji trwa ważna debata, ponieważ do władzy doszła partia reprezentująca islamskie poglądy i chce znieść ten zakaz. Więcej tu. W zasadzie każdego kogo spotykam pytam o poglądy na ten temat. I uwierzcie, że tyle ile osób tyle poglądów. Ja osobiście miałam wyrobione zdanie, ale po ostatnich artykułach, które czytałam gdzieś zgubiłam pewność siebie i poglądów. Jak już będę wiedziała co o tym myśleć to na pewno napiszę. Póki co siedzę na płocie jak na politologa przystało i widzę racje zarówno jednych jak i drugich. Dlaczego? Bo z jednej strony jak tu chwalić się świeckim państwem skoro nie traktuje się równo wszystkich swoich obywateli i nie toleruje się zachowań cechujących główną religię w kraju. Z drugiej zaś strony zakrywająca włosy fundamentalna lekarka będzie mogła odmówić leczenia mężczyzny, tylko dlatego, że jest mężczyzną a ona kobietą?
  8.  
    I to byłoby na tyle z rzeczy najważniejszych i najciekawszych. Jeżeli kogoś to zdziwiło, zasmuciło, ucieszyło albo zdenerwowało to zapraszam do komentowania i pisania maili.


    P.S. Dziękuję też za już wysłane maile i za odzewy z różnych stron Polski i Europy.
    _______________________________________________________________

    A teraz specjalne pozdrowienia dla KWA, która nie bała się niczego i pokonała biurokratyczną machinę w pogoni za szczęściem i swoim Bibi. I pozdrawiam Bibiego, który nie bał się niczego nawet polskiej zimy w pogoni za swoją hot polish girl. I kiedy się już dogonili to wzięli ślub 7 października. A mnie tam nie było… ale życzę im dużo dzieci, małych, drobnych i kolorowych…

    poniedziałek, 18 października 2010

    Weekend w Stambule…


    W piątek zaraz po pracy udałam się na weekend do Stambułu. Na zaproszenie E. i H. – kuzyna G. i jego żony (dla ścisłości G. nie ma żony, to żona E.). Długo odkładaliśmy to spotkanie, bo albo ja nie mogłam albo oni nie mogli. Ale w końcu się udało i na prawdę było fantastycznie.

    Turecka gościnność to temat rzeka. Można pisać o wszystkim: od metrażu mieszkań zaczynając, a po szczególnej opiece nad 'samotnymi kobietami' kończąc. Dlaczego metraż mieszkań ma znaczenie? Bo dla przykładu mieszkanie E. ma 88 m2 i jest to bardzo małe mieszkanie jak na standardy tureckie, bo standard to 100-130 m2. Pierwsze pytanie, z jakim spotkał się E.: A co będzie jak będziesz miał 5 gości jednej nocy? Gdzie ich położysz? I dla przykładu w ten weekend nie byłam jedynym gościem, bo w tym samym czasie z odwiedzinami była tez E. - przyjaciółka H. z dawnych lat. Mieszkanie ma bardzo ładny standard i w sumie 3 pokoje z salonem.

    Jak to wygląda w praktyce? Sporo zależy od hierarchii i ważności gościa. Najważniejszym gościom odstępuje się swoje łóżko, a wszystkim powinno zapewnić się osobny pokój. I tak E. spala w sypialni gospodarzy na ich łożu, a ja w pokoju gościnnym. E. i H. natomiast w salonie na ogromnej malinowo-czerwonej sofie.

    I taki jest zwyczaj. Dodatkowo goście mogą zostać tak długo jak tylko chcą i mogą wpaść z odwiedzinami w każdej chwili. I każdego gościa najpierw trzeba dobrze nakarmić i napoić herbata albo kawa niezależnie od pory dnia czy nocy. Dlatego zaraz po przyjeździe o północy zostałam zapytana czy jestem głodna i już pierwszy błąd…, bo nie byłam, ale przyjęłam talerz rozmaitości i kilka filiżanek herbaty, przy której nam się miło gawędziło do 2 w nocy.

    Sobota - dzień w hamamie

    Zanim przyjechałam napisałam do H. o tym, że bardzo chciałabym pójść do tureckiego hamamu, ale mam kulturalnego stracha, bo kompletnie nie wiem jak się tam zachować. H. na prawdę stanęła na wysokości i najpierw wszystko mi wytłumaczyła a potem załatwiła kartę że zniżka na 40 % ceny w jednym z najstarszych hamamów w Stambule w samym centrum półwyspu historycznego. Nie mam zdjęć, bo to było zbyt niebezpieczne dla mojego aparatu, ale wszystko można zobaczyć na stronie internetowej hamamu. Jest to naprawdę jeden ze słynniejszych hamamów w Turcji, nawet Kate Moss miała tu swoja sesje zdjęciową.

    Hammam Fashion: Wmagazine.com

    Czym jest hamam? Hamam to publiczna łaźnia, podzielona na dwie części męska i damska. W dawnych czasach hamam służył do wyboru małżonki dla syna. Dlaczego? Bo było to jedyne miejsce gdzie kobiety widziały się zupełnie nago, a nie przez warstwy ubrań zakrywające cale ciało. Dlatego kiedy powiedziałam G. w pracy, że idę do hamamu z zona kuzyna G., ona zaczęła się śmiać i mówić, że chcą mnie sprawdzić.

    Przy wejściu do hamamu dostaje się kluczyk do przebieralni, a w przebieralni czeka specjalna narzutka
    peştemal i specjalne klapeczki nalın. I w zasadzie powinno się mięć tylko to na sobie wychodząc z przebieralni, ale nie wszystkie kobiety są tak odważne. Dlatego wszystkie trzy miałyśmy pod spodem bikini. Wilgotna marmurowa posadzka jest bardzo śliska a drewniana podeszwa klapek wcale nie ułatwia chodzenia, wręcz przeciwnie.

    Sen sultan oldun…, czyli jak stałam się sułtanem…

    Najpierw wchodzi się do w pełni marmurowej sali, które jest kwadratowa albo okrągła. Pod ścianami są kraniki z ciepła i zimna woda i marmurowe korytka. A po środku sali ogromne marmurowe łoże, które jest podgrzewane. Po wejściu siada się pod ścianka na ciepłym schodku i jak w saunie skóra zaczyna się pocić. Po jakimś czasie przychodzi kobieta, która będzie zajmować się naszym ciałem. Co ciekawe, po kilku minutach pocenia, kiedy potarłyśmy nasza skore, zaczęła się zwyczajnie wałkować. I o to chodziło, bo zadaniem hamamu jest zmyć z nas brud sprzed roku.

    Kiedy kobieta w końcu przyszła, wzięła mnie za rękę i powoli prowadziła na marmurowe łoże, gdzie juzżbyła gotowa poduszeczka dla mnie i rozłożona narzutka, ta która miałam na sobie. Przedstawiłyśmy się sobie i normalnie powinna się rozkręcać rozmowa jak u fryzjera, ale w moim przypadku cisza, bo bariera językowa. Ale na szczęście leżałam obok H. wiec wszystkie 4 wesoło szczebiotałyśmy.

    Najpierw Luçi kazała mi zdjąć gore od bikini. O o!!! To samo wcześniej zrobiły H. i E. Cóż było począć… Potem L. szorstką rękawicą zdarła ze mnie skore, wydając polecenia: Turn, sit down, lay down. Potem musiałam pójść pod te kraniki gdzie inna kobieta spłukała to, co zostało. Następnie L. przy pomocy specjalnego kremu zaczęła masaż. A na koniec jeszcze jedno mycie specjalna szorstka miotłą. Na koniec po płukaniu L. umyła mi włosy. I tak stałam się sułtanem… Na koniec dostałyśmy jeszcze po szklance soku z pomarańczy. A wszystko (ręczniki, suszarki) zapewnione i w cenie. Tylko w Sali głównej napis głosi: napiwki mile widziane (czyt. Obowiązkowe) i na koniec sesji po doprowadzeniu się do względnego porządku należy dąć napiwek swojej masażystce.

    Musze przyznać, że ta przygoda z hamamem była naprawdę fantastyczna i trochę jak podroż w czasie…

    Spacerkiem po Stambule

    Po hamamie przeszliśmy spacerkiem dzielnice, w której mieszkaliśmy z G. ostatnim razem. To dopiero był wehikuł czasu. Widziałam nawet okno naszego pokoju w hotelu Sewilla. Wszystkie te miejsca to tyle wspomnień, ze trzeba by było osobny blog stworzyć. I muszę powiedzieć jedno… nic się nie zmieniło. Nawet ta sama scena z wojskowa orkiestra na występ, której wtedy nie zdarzyliśmy. I chwiejąca się barierka, przez która o mało nie wypadłam za kulisy… Błękitny meczet, nadal stoi w tym samym miejscu i Hagia Sofia tez, tylko Top Kapi ponoć trochę deszcz zmoczył i jedna ze ścian trochę się ukruszyła.

    Wieczorem natomiast udaliśmy się na herbatę i baklavę tudzież inne słodkości w miejsce, z którego roztaczał się piękny widok na most nad Bosforem. I do tego jeszcze telefon od G. prosto z Kenii i krotki postój na wzgórzu, z którego widok na oświetlony most był na prawdę cudny.

    baklava z widokiem na most


    32. Maraton Z Azji do Europy

    Raz do roku w niedziele w Stambule odbywa się maraton. Przez kilka godzin zamknięty dla ruchu samochodowego jest most bosforski i jest to jedyny moment, kiedy można po nim przejść pieszo. Akurat udało mi się trafić na dokładnie ten weekend i przepiękną pogodę w Stambule, biorąc pod uwagę, jaka pogoda była ostatnio. Udało nam się dobrnąć tylko do polowy mostu, a w trakcie spaceru znów rozmowa zeszła na kwestie religii i tradycji w Turcji i w Polsce. Razem z E. jednogłośnie stwierdziliśmy, że Polska jest bardziej religijna niż Turcja, jeżeli chodzi o prawo i zachowanie grup społecznych (na pewno w kontekście krzyża na Krakowskim). 
















    Na koniec tego pięknego dnia udaliśmy się na Kadiköy na lunch i po książkę do nauki tureckiego dla mnie. Kadiköy to dzielnica w Stambule, gdzie spędziliśmy z G. ostatni wspólny wieczór w kwietniu, oglądając zachód słońca nad półwyspem historycznym i snując plany na przyszłość. Nikt nie przypuszczał, że właśnie tak będzie wyglądać przyszłość za pół roku. Wtedy tez na Kadiköy poznałam E. 


    ten budynek z flagą to restauracja' w której jedliśmy kolację


    W czasie powrotu do Bursy w autokarze zmotywowana zakupem książki postanowiłam obejrzeć turecka tv w ramach osłuchania się z językiem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam Leonardo di Caprio (brzydal !!!) mówiącego po turecku…

    powrót promem z Yalova

    czwartek, 14 października 2010

    Dzień Świstaka

    Czy pamiętacie fragment z tego filmu, kiedy główny bohater przechodzi przez ulicę i zawsze wpada w kałużę wody po kostkę? Jeżeli tak to dobrze, bo dziś będzie po angielsku, czyli o pogodzie.


    Od dwóch dni w 'zielonej Bursie' nie przestaje padać. Ale wydaje mi się, że się nie rozumiemy. Nie przestaje to znaczy, że nie przestaje. Gdziekolwiek jesteś słyszysz nasilający się i słabnący szum deszczu. W domu nic nie schnie, a raczej mam wrażenie że dodatkowo nasiąka wodą. Papier, herbatniki przypominają raczej papkę. Ubrania zdejmuje się mokre i zakłada mokre albo wilgotne. Suche buty… marzenie. Zdarza się czasem, ale co za różnica, kiedy wystarczy 5 min na zewnątrz i woda jest wszędzie. 

    Dodatkowo deszcz jest tak intensywny, że w zasadzie nie ma substancji, która by nie przemokła. Tekst 'uliczkami już strumienie wody płyną…' zyskuje tu inny wymiar, bo czasem taką uliczką płynie strumień rzeka cała jej szerokością.
    I kiedy wczoraj podczas takiego upiornego deszczu szłam na busa, nie doceniłam głębokości strumienia przy krawężniku i wdepnęłam w niego w moich nowych skórzanych czółenkach… Jakież było moje zdziwienie kiedy woda wdarła się do środka góra. Zdjęłam buta i wylałam to co jeszcze nie wsiąkło, ale mokro już zostało (Jakie to niesprawiedliwe!!!) Cały dzień przesiedziałam w biurze boso, żeby buciki wyschły, i co? I na marne, bo przecież nie przestaje padać.
    Dobrze zapamiętałam to miejsce, żeby dziś nie zrobić dnia świstaka. I kiedy niesiona jak czarownica siłą parasola leciałam nad strumieniem, uśpiłam swoją czujność już na początku drogi… Trzy kroki dalej czekała taka sama niespodzianka jak wczoraj i znów mokro w butach. Przecież bez kaloszy to ja długo tu nie pociągnę tylko zgniję. Przynajmniej jest cieplej niż było – 18 stopni, co daje niemiłe uczucie sauny ulicznej. Nie wspomnę o tym, że niektóre uliczki to wielkie strumienie, jak na przykład ta po której idę pod górę i widzę jak wszędzie równo po wodzie odbija się światło latarni. I nie ma jak tego ominąć.
    Po drodze do pracy widziałam jeszcze kilka wywalonych studzienek z których woda wybijała na jakieś pół metra i rozlewała się dookoła powodując kałużę nie do pokonania dla niektórych samochodów. A koryta rzek, które spływają z gór i jeszcze tydzień temu były puste, wczoraj były dwa razy mniejsze niż dzisiaj. A dwa dni wcześniej były zupełnie suche.
    Góry, które widać z mojego okna w pracy, dziś były przykryte chmurami jak bitą śmietaną z puszki. I kiedy na chwilę wyszło słońce wyglądało to dość bajecznie, ale oczywiście nie miałam aparatu.
    Tylko nie wiem po czym poznać czy dlugo tak jeszcze będzie lało, bo świstak nie chce się wynurzyć z norki…
    ________________________________________________________

    Druga paląca kwestia dnia dzisiejszego to to co dzieje się w pracy. Przeżyłam dziś małe załamanie nerwowe. Z jakiego powodu? NIKT MNIE NIE ROZUMIE. Niestety czuję się jak idiotka. Mój angielski ograniczył się do czasu teraźniejszego i 10-20 najprostszych wyrazów. Rok studiów w Anglii - zmarnowany. Jak tylko zacznę mówić po angielsku do tej pory rozumiejąca wszystko osoba mówi mi tylko: Sorry? A ja z uporem maniaka mówię wy-raź-niej i gło-śniej. To nic nie daje, bo ta osoba i tak odpowiada nie na moje pytanie... Postanowiłam obejść system i jak pytania klientów dotyczą dostępności danego towaru, wynotowuję niezbędne symbole i składam słowo po słowie po turecku, przekazując T. pytanie od klienta.
    Jestem mu naprawdę wdzięczna, bo tylko on stara się mi pomóc zrozumieć o co tu chodzi i jak mam prawidłowo zadawać pytania i informować innych o tym co mówi klient. Może dlatego, że on też przechodził to co ja tylko 16 lat temu. T. jest Bułgarem i przeprowadził się do Turcji. Więc doskonale mnie rozumie.
    Coraz więcej staram się mówić również poza biurem. To naprawdę fantastyczna przygoda, znaleźć się w zupełnie obcym miejscu bez znajomości języka. Kreatywność w komunikacji osiąga 300 procent normy.

    środa, 13 października 2010

    Ankieta

    Jak widać blog się rozwija, co bardzo mnie cieszy i motywuje. Dlatego postanowiłam, że oddam częściowo głos czytelnikom i od dzisiaj możecie brać udział w ankiecie. Pierwsza ankieta będzie o waszej ulubionej tematyce postów. Zależy mi abyście zagłosowali, dzięki temu będę wiedziała na co zwrócić większą uwagę. Do wyboru jest: 
    • Kuchnia – czyli wszystko co związane z kulturą jedzenia w Turcji: od zasady że je się tylko prawą ręką, bo lewa to…, aż po przepisy, które sama stosuję i zacznę spisywać w wielką księgę kuchni polsko-tureckiej
    • Obyczaje – czyli wszystko co związane z tavlą, çay, kahve, meczetami itd 
    • Praca – czyli wszystko co związane z kulturą pracy w Turcji i uwierzcie mi czuć różnice 
    • Zwiedzanie – ciekawe miejsca do zobaczenia, które już widziałam albo które chcę zobaczyć
    • Damsko-męsko – tego tematu nie muszę opisywać, wszyscy wiedza o co chodzi 
    • Język – nauka języka i wszelkie związane z tym trudności i śmieszności
    • Kultura – czyli wszystko co tworzone przez człowieka, od architektury po współczesną sztukę i muzykę i film
    Wiem, że jak stare chińskie przysłowie pszczół głosi: jeszcze się taki nie narodził co by wszystkim dogodził, ale… pozwólcie spróbować.
    Liczę na Wasze glosy!
    _______________________________________________________________________
    Co do wydarzeń dni ostatnich to muszę sie pochwalić, że rozpoczęłam żmudną i czasochłonną, ale jakże zabawną komunikację po turecku w biurze. Dlaczego? Bo stwierdziłam, że szybciej ja nauczę się szczebiotać po turecku niż wszyscy w biurze po angielsku. Więcej… mam uczucie że nawet G. z która rozmawiałam po angielsku nagle przestaje mnie rozumieć. I czasem dostaję błędne informacje albo zwyczajnie powtarzam po kilka razy to samo zdanie, bo mój akcent stał się bardziej angielski? I nikt nie może mnie zrozumieć... Jak mówię po turecku też mnie nikt nie rozumie, ale przynajmniej jest zabawnie. A moje szare komórki pracują nadzwyczaj efektywnie.
    _______________________________________________________________________
    I jeszcze wiadomość z ostatniej chwili...
    Wczoraj odebrałam telefon z Kenii od G. (jak dobrze go znowu słyszeć). I z tego co ustaliliśmy to planujemy najpierw odwiedzić jego rodziców, a potem polecieć na Święta Bożego Narodzenia do Polski... Chyba nie muszę więcej nic komentować. Radość niebotyczna... Z tej okazji piosenka...

    wtorek, 12 października 2010

    Dzień z życia trainees...

    Jestem tu juz prawie miesiąc i dzielnie zdaje relacje z pobytu w Bursie. Ale tego, co napisze dziś to jeszcze nie było. Jedyna w swoim rodzaju relacja z jednego Dnia z życia trainee.

    6.00 - Pobudka
    Boli oj boli... Ci, którzy mnie znają to wiedza jak bardzo mnie boli ranne wstawanie. W szczególności mama wie to najlepiej. Ale zamiast mamy mam dwa telefony jeden na 5: 50 drugi na 5: 55 i tylko raz zaspałam jak dotąd. O tej samej godzinie słychać tez muezina. Wiec jak on zaczyna wołać to znaczy że zwolnił łazienkę i wtedy ja idę pod prysznic. Jestem pierwsza na nogach z całego mieszkania, ale śniadania nie przygotowuje... O nie! W naszym mieszkaniu dobrze jest wstawać pierwszym, bo ciepła woda nie płynie z sieci tylko grzana jest przez bojler, co trochę utrudnia i kolejna osoba może mieć niespodziankę, taka jak ja pierwszego dnia...

    6.30-6.55 Śniadanie, jeżeli jest czas...
    Na śniadanie w Turcji najlepszy jest chleb z masełkiem i miodem albo winogronowym dżemem, który ma konsystencje płynnego miodu a kolor czekolady. Ja zakochałam się w tym przysmaku i zakaziłam moim uczuciem domowników.

    6.55 Wyjście z mieszkania
    To jest ostatni dzwonek żeby zdarzyć na minibusa, który zabiera mnie z przystanku pośrodku ronda i zawozi pod same drzwi firmy. Jeżeli nie zdąże to pozostaje mi metro i minibus. Wszyscy się dziwią, dlaczego chce mi się maszerować 15 min do busika przez ponoć niebezpieczna, bo cygańska dzielnice, zamiast 5 min do metra. Dla mnie to nie jest dziwne. Po pierwsze 15 min w jedna i w druga dziennie to przyjemny sport a po drugie to dogadać się gdzie chce dojechać i gdzie wysiąść i jeszcze pilnować gdzie jestem i czy na pewno w odpowiednim miejscu to za dużo jak na 7 rano. Wiec pomykam uliczka Republikańską (cumhurriyet cadessi), a po drodze kupuje za 50 kuruş - 1 lira coś na śniadanie i podwieczorek w pracy. Znalazłam coś w rodzaju pizzy turecki sucuk, pomidorki i oliwki na cieście.

    7.15-7.20 Moj busik podjeżdża a ja wskakuje
    Gün Aydin... I jedziemy wesoło po mieście zbierając pozostałych ludzików. Panie siedzą na pierwszej kanapie za kierowca. Starszy brat właściciela i księgowy obok kierowcy, reszta jak popadnie. Ja mam swoje ulubione miejsce przy oknie, wiec obserwuje miasto, szukam inspiracji i słucham muzyki albo lekcji po turecku na mp3. Czasem tez nasłuchuję rozmów w busie, ale słyszę głównie chłopaków z tylu, którzy nawijają slangiem. Czasem tez zupełnie odpłynę i myślę sobie jakby to było gdyby było zupełnie inaczej... Ale to jest temat na deszczowe dni.

    8.00 Jestem w biurze
    Najpierw komputer i maile firmowe i prywatne. Teoretycznie, kiedy chciałam zalogować się na swoja pocztę to system pokazał mi zablokowana stronę, ale Google działa i jak się kliknie na pocztę z pozycji wyszukiwarki to nie ma najmniejszych problemów żeby się zalogować. Facebook... zablokowany, NK zablokowana (skąd oni to znają?)

    9.00 Śniadanko
    Po mailach, herbacie i ustaleniu kolejności odpowiedzi z E zabieram śniadanko i pomykam do kuchni, tam robię sobie swoja herbatkę (niegorzka) i zajadam się śniadankiem. Często dołączam się G. a często jem sama wtedy zwiedzam zakamarki. İ tak np. odkryłam jadłospis na tablicy ogłoszeń albo kalendarz z wypisanymi na każdy dzień roku godzinami wchodu, zachodu, południa a także modlitw.

    9.20-12.00 Praca
    Toczy się życie w pracy od maila do maila od dokumentu do dokumentu. Czasem przerywane moimi próbami gadania po turecku. Przede mną siedzi chłopak, który jest Bułgarem i przyjechał do Turcji 16 lat temu. Nauczył się tureckiego, ale angielskiego już nie; to dzierzyj linu... (wtajemniczeni wiedza, o co chodzi). Jak zostajemy sami w biurze to on jest bardziej skory do rozmowy i powoli i wyraźnie pyta mnie o rożne rzeczy, np. dziś o to, co zwiedziłam w Bursie i jakie mam plany i ile tu zostanę. Zauważyłam, ze to bardzo ważne dla mojej nauki, bo najlepiej pamiętam to, co już powiedziałam nawet raz.

    12.00 - 13.00 Lunch
    Przerwa od pracy i czas na pogaduchy na stołówce. Zazwyczaj kobiety jedzą przy jednym stoliku a faceci hierarchia to znaczy umysłowi z umysłowymi a produkcja razem. Nie ma jednak wyjątku i wszyscy jak jeden mąż odwracają głowy i patrzą, kiedy wchodzę i muszę powiedzieć że ciężki jest ten wzrok oj ciężki: w co jestem ubrana, jaka mam minę, i na widok, czego się skrzywię. Niestety nie że mną takie numery. Ubieram się bardzo klasycznie i konserwatywnie i to nie ja się krzywię na widok jedzenia, jak co po niektórzy na widok wieprzowiny mogliby się skrzywić.

    13.00 - 18.00 Praca
    İ o tej porze praca się rozkręca. Przygotowywane są transporty do portu w Bursie albo w Stambule, albo paczki dla DHL albo różne inne jeszcze. A ja odpowiadam na maile i próbuje ugryźć różne tematy o tyle o ile, bo nie wszystko mi wolno. A w międzyczasie prasówka po polsku, angielsku i czasem turecku.

    18.00 - 19.00 Powrót
    İ znów wesoła wycieczka ładuje się do busika i tak samo jak rano, ale w przeciwna stronę. A ja powtarzam, co się nauczyłam tego dnia i chwale się F. albo G.

    19.00 Home cold home
    Po szybkich zakupach i marszu jestem w domku i gotuje kolacyjkę w cieplutkich pluszowych balerinach o których marzyłam cały dzień. A na kolacyjkę jajeczniczka albo talerz rozmaitości, albo ryz,warzywa i kurczaczek, jeżeli pamiętałam o wyjęciu kawałka z zamrażalnika.

    Około 20.00 Mam już chwile dla siebie, a to dobre prawda?
    Ale jeszcze jakieś drobne sprzątanko albo pranko. Do 23.00 - 0.00 czas leci jak z bicza strzelił i tak dzień w dzień. Ale pomimo, że jestem nocnym Markiem i bardzo lubię cicha ciemna noc, kiedy dom śpi, a ja mogę tworzyć i szukać inspiracji, to staram się nie kłaść później niż o północy, bo 6 godzin snu to na prawdę mało. I tak skróciłam swój tryb odpoczynku do 1/4 doby.

    Tak wygląda dzień z życia trainees w Turcji i raczej nie różni się niczym bez względu na firmę czy miasto. Ewentualne różnice polegają na zmianach godzin wstawania albo posiłków. A my, trainees z całego świata, dopasowujemy się do tych trybików na pół roku albo na rok.

    Dobranoc