Jeszcze przed wyjazdem do Polski podjęłyśmy z L, a właściwie za nas podjęto decyzję o konieczności przeprowadzenia się do innego mieszkania. I teraz właśnie to nastąpiło. Jak to się stało? Wszystko poniżej…
Najpierw kilka prawd generalnych:
- Mieszkaliśmy w mieszkaniu tureckim o co tu dużo gadać niskim standarcie
- Mieliśmy prawie 3 pokoje i salon z kuchnia i jedną łazienkę (tureckiej toalety w stylu nostalgicznym nie liczę)
- I mieliśmy też w sumie 5 lokatorów, o rozmieszczenie lokatorów w pokojach nie pytajcie, bo tylko ja i L. pozostawałyśmy w swoich łóżkach bez gości.
To jest nasza sytuacja wyjściowa. A teraz możemy kontynuować. Od początku było wiadomo, że skoro 2 Marokańczyków się wyprowadza to zostaje nas 3 dziewczyny, przynajmniej na to wskazują proste zasady matematyczne, ale nie… Kiedy wróciłam do Bursy w mieszkaniu pomieszkiwało… i tu werble poproszę – 7 osób – toż to prawdziwy cud…
Zanim wyjechałam, na 5 min przed wyjściem z domu, przeprowadziliśmy dyskusje na temat przyszłości mieszkania. I wtedy R i F zakomunikowali ze do mieszkania wprowadza się D i P. Dlatego ja oznajmiłam, że się wyprowadzam, a ponieważ wcześniej ustaliłyśmy, ze wyprowadzamy się razem z L to L zawtórowała mi. P zrobił oczy jak 5 zł, A nie powiedziała nic, a D jak się dowiedział o naszej decyzji zaczął nas przepraszać, bo ma poczucie ze to przez niego, przynajmniej ma to poczucie.
Siła solidarności jest ogromna i dzięki temu L przez cały czas, kiedy ja byłam w Polsce szukała mieszkania dla nas obu. Czego poszukiwałyśmy? Mieszkanie umeblowane obowiązkowo, w centrum miasta obowiązkowo i do 500 Tl miesięcznie plus rachunki obowiązkowo. Udało się. 15 listopada wtedy, kiedy ja nie spałam całą noc, bo wiedziałam ze L ma ostatnie spotkania, po których coś wybierze albo nie, L na szczęście coś wybrała.
Cóż zastałam, kiedy dotarłam do Bursy? Gwoli przypomnienia przed powrotem do domu mieszkałam w pokoju razem z naszą współlokatorką. Po powrocie do Bursy zastałam swoje rzeczy spakowane (nie wszystkie jak się okazało) i wystawione do innego pokoju, a pokój, w którym do tej pory mieszkałam zamknięty na klucz. Gówna się gotują i scyzoryk w kieszeni otwiera. Stara zasada trzymaj się z dala od Polaków za granicą wróciła z siłą wodospadu (oczywiście słuszny komentarz poniżej, oczywiście, że są pozytywni rodacy za granicą i oby takich jak najwięcej tutaj i wszędzie innej, bo przecież jest nas tu co najmniej 5 kobietek z Polski z tego co wiem, a niedługo dołączy do nas mężczyzna) I chciałabym powiedzieć, że wiedziałam ze tak będzie, ale nie mogę, bo tego się nie spodziewałam w życiu… Osoba, która siedziała obok mnie i mnie przytulała, kiedy dowiedziałam się o sytuacji w domu, za chwilę potrafi podstawić nogę i skopać, kiedy się przewrócisz. Ale i tak to nie był szczyt.
Nasza współlokatorka wiedziała, że wracam i wiedziała kiedy wracam, ale z udawanym zdziwieniem na twarzy zapytała:
- O, jesteś?
- Ano, jestem.
- Jak było w domu?
- (A jak mogło być?) Fajnie.
- Jesteś zła?
- (A może powinnam Ci dziękować, za to że nie zmieniłaś zamków i że nie musiałam szukać swoich rzeczy po śmietnikach?) Hmm.
- Kiedy się wyprowadzacie? (A to ci miłe powitanie)
- Jak przyjdzie czas.
Koniec dialogu. W nawiasach to co miałam na myśli, ale czego nie powiedziałam, bo trzeba mieć kulturę, żeby taka sztukę przetrzymać… Poza tym po co miałabym się wysilać skoro adresat nie rozumie elementarnych zasad współżycia społecznego.
Ejjjjjjjjj!!! Czasami można spotkać też fajnych Polaków za granicą...I można z nimi trzymać (patrz ja- koniec reklamy ;D)
OdpowiedzUsuńtak masz w 100 % procentach rację :D, ale opis tej sytuacji wymagał ode mnie użycia kwantyfikatora, taki chwyt marketingowy, przecież wszyscy wiecie, że lubię pleść trzy po trzy :D
OdpowiedzUsuń