Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

piątek, 3 grudnia 2010

Truskawki w grudniu...

I jestem znowu online. Jeszcze mi się nie chce w to wierzyć, że wszystko się tak dobrze kończy... Może jeszcze nie kończy' ale póki co wychodzi na prostą i wraca na swoje miejsce.

Zacznę od końca i podsumuję sytuację:
1. i najważniejsze - tata powoli wraca do formy
2. i najważniejsze - przeprowadziłam się do nowego cudnego' ciepłego i cichego mieszkania
3. i najważniejsze - mój G. jest już w porcie i to nie Marmaris, Gölcük ani gdzieś tak w Afryce, jest w moim porcie, a ja leżę na kanapie z laptopem na kolanach a głową na jego kolanach i wierzyć mi się nie chce, że to prawda...

Nawet nie wiem od czego zacząć... Więc znów zacznę od końca...
Wszystko co się wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca przypomina to co zrobił dziś G. - kupił świeże, pachnące, dojrzałe i ogromne truskawki. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to,że jest 3 grudnia !!! No zobaczcie sami

ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie
Przez ostatni tydzień mamy w Bursie około 20-25 stopni Celsjusza, co przy wiadomościach z Polski jest dość okrutne, bo to jakieś 50 stopni różnicy w temperaturze i z pół metra różnicy w śniegu. Ale nie bójcie się mi też wyłączą i to już po tym weekendzie, jak mówią prognozy w naszej kablówce (tak mamy kablówkę z 50 kanałami i nikt nie ogląda cały czas koszykówki jak w poprzednim mieszkaniu).

Mamy też internet tylko dla nas dwóch. Aaa bo powinnam zacząć od tego, że wyprowadziłam się razem z Lerą - praktykantką z Rosji, która dołączyła do poprzedniego mieszkania i całe szczęście, że dołączyła, bo gdyby nie byłabym teraz w... powiedzmy najciemniejszym zakątku tego łez padołu.

Lera pomimo młodego wieku jest na prawdę nieziemsko dojrzała i to ona znalazła nasze nowe mieszkanie, a ja rozbiłam świnkę skarbonkę, bo trochę nas kosztował ten luksus posiadania jednoosobowych pokoi, wspólnego saloniku i ciszy kiedy tylko chcemy, żeby zaistniała. Mieszkanko jest do tego czyste, co już w ogóle przyprawia mnie o jakieś pozytywne wibracje.

Gdyby tego było mało, w środę kiedy już wszystko udało nam się załatwić (pralkę i internet i adres w naszych ikametach) poszliśmy na kawkę/herbatę/salep tudzież inny napój niealkoholowy, odebrałam telefon od G.
- Baby, gdzie mogę Cię znaleźć?
- Yyyyy
- Gdzie jesteś?
- Gdzie Ty jesteś?
- Stoję przed Twoim nowych mieszkaniem.
- Cooooooooooooooooooooo?

Wybiegłam z Gren Cafe jakby mnie goniło stado rozwścieczonych dobermanów. I w ciągu 3 minut byłam już przy naszym meczecie uwieszona na szyi mojego marynarza i nadal nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu w ciągu dwóch dni znalazł się obok mnie.

Historia lubi się powtarzać... 17 września wylądowałam w Anglii i do 1 grudnia przeżyłam piekło mieszkania z Anglikami w domu, gdzie syf dochodził na drugie piętro po górze śmieci. Po dwóch latach 17 września wylądowałam w Turcji i do 1 grudnia wyprostowałam i ułożyłam swoje życie. Reszta w kolejnych odcinkach mojej tureckiej telenoweli.

1 komentarz:

  1. truskawki, ponad 25 stopni na plusie... Iza, jak tak możesz pisać kiedy my tu zamarzamy ;/ pozdrawiam super, że wszystko się układa ;)

    OdpowiedzUsuń