Dziś był wielki dzień. Moje pierwsze spotkanie z klientem jako stażystka w firmie Karkent Tekstile. Cała w skowronkach, ale i lekko podenerwowana położyłam się spać, myśląc tylko o jednym: Nie zaśpij, tylko nie zaśpij, tylko nie zaśpij, ZARAZO!. Obudziłam się wzorcowo o 5.40, ciuszki specjalnie na tę okazję i pogoda też zamówiona, nie za ciepło a jednak słonecznie. Przez drogę do busa mp3 w uszach, a tam pan mówił do mnie po turecku, a ja pod nosem powtarzałam. Jeszcze tylko zakup śniadanka i już w busie. A tam… centralne grzeje… to lekka przesada, wystarczyłoby okien nie otwierać w naszym przypadku. W Bursie od soboty jest około 12-15 stopni nocą i wczesnym rankiem, a to już mróz. Nie powiem, za ciepło nie jest, ale żeby zaraz centralne w aucie, Hay Allah!
Warto jeszcze wspomnieć o nieziemskim wschodzie słońca… kiedy ja oczywiście nie miałam aparatu… to najwyraźniej znak, żeby mieć go zawsze przy sobie. Naprawdę był piękny. I jak to mówi kolega z Bieszczad: to musiał być dobry znak.
W biurze niecierpliwie doczekałam do 10, kiedy przyszedł czas na spotkanie. Nie powiem najpierw delikatny stres, ale potem wszystko wróciło do normy. Sporo śmiechu, przyjemności z pracy, ale i samej pracy. Tłumaczenie z polskiego na angielski i na odwrót w taki sposób, aby zdążyć na czas, a jednocześnie nie przeszkadzać, w dodatku słownictwo, które dopiero opanowuję. Ufff !
Chwila przerwy na lunch… ale zanim krótka pogawędka w biurze… i to nie byle o czym. Przedstawiciel Karkentu w Stambule przybył do biura i zdaje się, że ceni sobie kobietki mojego pokroju. Zawsze do mnie przychodzi i zagaduje, oczywiście po turecku, oczywiście głośno i powoli jak do idiotki… Taka dola yabanci – obcokrajowca. Więc jak zwykle przyszedł i zapytał, dlaczego nie jadłam i czy jestem głodna, a jak już wróciłam to dyskusja rozgorzała na dobre. Poprzez G. powiedział w skrócie, że jestem łebska dzioucha, że sobie daje radę i mieszkam sobie sama i że przyjechałam do obcego kraju i że posługuję się kilkoma językami. A na koniec powiedział, że odniosę sukces dzięki temu. Na co ja odpowiedziałam, że dążę do tego, a póki co mój erkek arkadaş - męski przyjaciel jest zadowolony, bo ma ekonomiczną w miarę ekonomiczną "skarbonkę". A G. przetłumaczyła to, że mój chłopak jest z Samsun… Takie wolne tłumaczenie… Przedstawiciel popatrzył zrobił oczy i zaczął się śmiać, cmoknął i dalej w śmiech. Więc pytam o co do diabła chodzi. A G. tłumaczy, że ludzie z Samsun uchodzą za co tu dużo gadać "głupich". Mówię, że wiem, że hamsi-head (hamsi to rybka z rejonu Morza Czarnego, nad którym położone jest Samsun i ludzie nazywani są hamsi-head, bo hamsi ma malutką główkę, resztę wywnioskujcie sobie sami). A przedstawiciel dopiero w śmiech. Pogadali sobie dłuższą chwilę, a dopiero potem dowiedziałam się o co chodziło. Przedstawiciel kupił kiedyś jajko od człowieka z Samsun i to o to jajko po rozbiciu nie miało… żółtka. Bajda bajdę bajdą pogania… Ale niech mu będzie, chociaż ta rozmowa śmieszna na początku, zaczęła mnie trochę mierzić, bo jak można robić sobie żarty z kogoś tak poważnego jak mój kapitan G.
Klienci wrócili i ja przeniosłam się znów do konferencyjnej. Po wszystkich ustaleniach, pozostało najprzyjemniejsze czyli obiad, którego się nie spodziewałam w gruncie rzeczy. Albo nie spodziewałam się, że będę w nim uczestniczyć. Przyznam, że zrobiłam to z największą przyjemnością. Ponieważ rodacy przybyli do Bursy promem i promem też mieli wrócić, udaliśmy się nad zatokę do przeuroczej restauracyjki nad samą zatoką (do której muszę zabrać G.) Dzień był dziś przecudowny i widoczność naprawdę doskonała. Przez okno podziwialiśmy jachty zacumowane w zatoce, po czym udaliśmy się zobaczyć z bliska jacht szefa… Coraz lepiej, prawda? Obiad trwał w sumie 2-3 godz i kiedy byliśmy już w sumie najedzeniu. E. powiedział, że przecież to dopiero początek… Turecka gościnność ! Ponieważ naprawdę byliśmy najedzenie kalmarami, krewetkami i innymi, to decyzja padła na… hamsi… bo przecież są takie malutkie i mają malutkie główki.
Po tym wszystkim podano deser… i na stole oprócz innych owoców wylądowały surowe figi… Jeżeli ktoś był choć raz w Turcji, to już powinien wiedzieć co się wydarzy za chwilę… To wydarzenie pod tytułem: Nie próbuj tego na własną rękę ! Jeden z klientów pokazał naszą piękną polską "figę" z palcem wskazującym pomiędzy palcami dłoni, co w Turcji wcale nie oznacza "figi"… Cóż zatem może oznaczać taka niewinna "figa"? Dokładnie wszystko co najgorsze i wszystko czym prawdziwego mężczyznę obrazić można. Kiedy już wszystkie przekleństwa w Turcji zawodzą, wtedy wyciągnijmy przed siebie dłoń złóżmy w gest "figi" i zarobiliśmy właśnie w papę. Taki mężczyzna otrzymał właśnie sygnał, że mamy go za impotenta, geja i co tu owijać w bawełnę "ciotę" po prostu, który nie radzi sobie kobietami…
Nie zdążyłam zbyt dużo powiedzieć… Tylko rozejrzałam się dookoła po oczach zebranych i wyszeptałam po polsku: Nigdy nie pokazujcie Panowie tego gestu na ulicy, nigdy! Szefa mina niewiele się zmieniła, natomiast E. popatrzył dość dziwnie. Tak, to chyba czas na naprawdę wytężoną pracę. Zaczęłam dokładnie tłumaczyć co właśnie stało. E. co to znaczy po polsku i jaki ma związek z owocami, a klientom jaką informację przekazali Turkowi z krwi i kości. E. powiedział, że szef nie jest czuły pod tym względem (?!?!?! Jak to ?!?!?!) A Panowie obiecali uważać. Pamiętam, że sama zrobiłam to samo… mojemu największemu przyjacielowi E. On też nie był zachwycony tym co zrobiłam, ale to dzięki niemu wiem już o co chodzi. Cała sytuacja dała się ładnie wyprostować i tym razem, ale było zabawnie.
Cały dzień był naprawdę bardzo udany i wracałam jak na skrzydłach. Nie wspominając już o drodze powrotnej kiedy rozmawiałam z E. o moim stosunku do islamu i kultury w której przyszło mi się obracać i próbować ją zrozumieć. Miejsce, w którym jedliśmy to miejscowość Mudanya, z której odpływają promy m. in. do Stambułu. Na pewno to miejsce jeszcze odwiedzę, jeżeli nie sama, to z moim kapitanem.
P.S. Mieliśmy tu wczoraj małe trzęsienie ziemi, które było na dnie Morza Marmara, ale odczuwano je również w Stambule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz