Ten post nie będzie przyjemny dla nikogo, ale ktoś to musi powiedzieć głośno.
Moje doświadczenia z AIESEC - Bursa, jak pamiętacie z poprzednich postów, do najlepszych nie należą. Najważniejsze przewinienia to nieodpowiedzialność, brak działania, nie zrozumienie, nie odpowiadanie na maile ani smsy. Po słynnej akcji "spotkanie", na którym powiedziałam co myślę, nie zmieniło się nic. Więc do przewinień należy dodać również nie uczenie się na błędach i brak umiejętności wyciągania wniosków.
I pomimo tego, że próbuję zrozumieć, że to młodzi ludzie, że się uczą dopiero, to nie potrafię zrozumieć, dlaczego biorą na siebie tak dużo odpowiedzialności za czyjś los w obcym państwie. I niestety studenci z całego świata im ufają...
AIESEC - Bursa tak samo jak każdy inny oddział ma obowiązek do zorganizowania miejsca praktyki oraz miejsca zamieszkania. Odkąd tu jestem nasłuchałam się i przerobiłam już tyle błędów AIESEC - Bursa, że uszy puchną, oczy bolą i sił brakuje... Życie...
O to kilka sytuacji z piekła rodem. Nie czytajcie przed snem, bo nie zaśniecie.
- Zanim w ogóle zdecydowałam tu przyjechać i zaakceptować praktykę, zasięgnęłam języka. Odezwała się do mnie dziewczyna, która również była zmatchowana z firmą Karkent (przede mną). Załatwiła wszystko jak należy (przynajmniej tak jej się wydawało) i przyleciała do Bursy. Po przybyciu okazało się, że z wizą AIESEC Internship nic nie zdziała i nie dostała pozwolenia na pobyt. W związku z tym stanęła przed wyborem albo być tu nielegalnie przez cały rok, albo wrócić do domu z niczym... wróciła do domu. I powiecie o co tu mieć pretensje? o brak informacji i niepotrzebnie wydane pieniądze... bo można było powiedzieć przed przylotem: nie przylatuj, bo nic nie załatwimy z taką wizą.
- Po przylocie spotkałam M i posłuchałam o jej takim samym problemie z wizą. Na szczęście w jej przypadku wszystko dobrze się skończyło, bo 'ktoś' w porę ją ostrzegł.
- Przyszedł czas na D, któremu AIESEC znalazł host family i owszem i czemu mieliby nie znaleźć... za (jedyne) 500 TL za miesiąc (nasze stażowe wynosi 650 TL!!!, całe nasze mieszkanie razem z rachunkami kosztuje 500 TL). Co dla zdrowo myślącego człowieka już samo w sobie jest za drogie, a przykładając do otrzymywanych przez nas pieniędzy wręcz niewykonalne. Ale co dla przeciętniaków jest niewykonalne dla AIESEC-era jest bułką z masłe... Potem okazało się, że firma w której ma praktyki nie płaci nawet połowy wynagrodzenia miesięcznego, które powinna płacić...
- Przypadek mój i Lery... o tym się już rozpisywałam przy okazji przeprowadzki i powrotu Gokhana.
- Potem przyszedł czas na J... AIESEC znalazł jej host family w postaci trzydziestokilku letniej kobiety, która mieszka z mamą. I wszystko byłoby pięknie i cacy, gdyby ta się nagle nie rozmyśliła z goszczenia naszej Czeski. I napisała jej smsem (!!!) że dwa dni później musi się wyprowadzić i niech nie pyta dlaczego (!!!). J wylądowała w refugees housie i o mało zostałaby tam na zawsze, ale po miesiącu oczekiwania, w końcu znaleziono jej kolejną host family. Najlepsze było to, że w pewnym momencie poszukiwań, 'ktoś' wpadł na fenomenalny pomysł, że J mogłaby zamieszkać w... naszym saloniku... Wyobraźcie sobie moją reakcję na te fascynujące pomysły. Bardzo szybko wytłumaczyłam towarzystwu, że to do ich obowiązków należy zadbanie o normalne warunki mieszkaniowe tak samo moje jak i J, czego oczywiście nie robią w sposób należyty. I skoro wywaliłam już tyle kasy, żeby mieć spokój, bo ktoś olewa to co ma do zrobienia, to teraz niech się sami martwią o to co zrobić z J, a od mojego salonu proszę z daleka.
- Nie minęły dwa miesiące, jest piątek, a tym razem E dostaje maila od swojego współlokatora, który ma niby być host family (nota bene ex-AIESEC-er), że w sobotę (czyli kolejnego dnia) ma się wyprowadzić, bo jego koledzy nie mają się gdzie podziać... A tak w ogóle to AIESEC już znalazło jej nowe mieszkanie... Super... rodzinka z kotem, na którego sierść E ma alergie... Prawda, że super? Na szczęście z pomocą przychodzi nasz O, u którego kolegi E znalazła ciepły pokój na kolejne dwa miesiące. Te dwie historie są wręcz mrożące krew w żyłach, według mnie, bo nie dość, że sytuacja irracjonalna to jeszcze zupełnie nie-tureckie traktowanie. To wbrew wszystkim tradycjom, wyrzucić kogoś z domu, w szczególności gościa, którego się zaprosiło.
- Dochodzi jeszcze sprawa L, które chce skończyć praktykę na początku kwietnia i od początku stycznia pisze maile do AIESEC, aby skontaktowali się z jej szefem i poinformowali go o tym. Tego wymagałaby businessowa etikieta jeżeli nadal chce się utrzymywać dobry kontakt z firmą. Mamy połowę lutego... i nadal nic...
I chyba wystarczy...
To i tak za dużo jak na około 30 praktyk w ciągu roku, organizowanych przez AIESEC... Ja nie wiem jak wygląda organizacja innych oddziałów AIESEC, ale mam nieustające uczucie, że tu traktuje się nas jak numerki w systemie, które trzeba jak najszybciej odhaczyć i zmatchować. Nadal mam w pamięci ścianę w starym biurze AIESEC - Bursa w całości pokrytą kartkami a4 ze zdjęciami i krótkim opisem każdego z praktykantów. I to chyba pięknie obrazuje cały ten burdel.
Ja nie chcę nikogo straszyć czy zniechęcać, ale wyjeżdżając na takie programy niestety trzeba liczyć tylko i wyłącznie na siebie... Taka jest przynajmniej moja lekcja. Taki wyjazd dużo uczy, ale jeżeli ma się słabe nerwy, to można się tylko nerwicy nabawić, wydać niepotrzebnie pieniądze i w zasadzie tyle.
Jestem takim sposobem pracy rozczarowana i zawsze będę to powtarzać, bo to nie jest zabawa w dom dla lalek, tylko żywi ludzie. I takie wydarzenie nie przystoją nawet organizacji studenckiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz