Ot dzień jak co dzień wydawałoby się, rano pobudka, prysznic, praca, lunch, nuda i do domu. G urwał się z pracy i przyjechał wcześniej do Bursy niż zwykle. Najbardziej podejrzane wydało mi się, kiedy o 1 popołudniu był na dworcu, a o 3 popołudniu nadal nie był w domu... A więc coś knuje...
Przybiegłam do domu, po drodze kupiłam baklavę, a G poszedł po swojego brata E, który przyjechał do nas do Bursy na weekend. I zaraz po obowiązkowej herbacie poszliśmy na kolację do restauracji.
Znaleźliśmy bardzo miłe miejsce, gdzie przestrzega się przepisów o niepaleniu w pomieszczeniach zamkniętych, a do tego było tam zupełnie pusto. Zamówiliśmy rybę, bo cała uliczka z restauracyjkami słynie z serwowania ryb. A z zewnątrz dobiegały dźwięki muzyki na żywo, z czego również słynie to miejsce. Jedzenie były przepyszne, jak zawsze w Turcji. Bardzo miło spędziliśmy czas na gaworzeniu i poznawaniu się, w końcu to było moje i E pierwsze spotkanie.
G właśnie zjadał głowę ryby, bo on strasznie lubi oczy... smacznego..., teraz rozumiecie co czułam mając taką minę... |
a to nasz kącik... |
Po jakimś czasie do lokalu weszła grupa ludzi i zajęła stoliki za nami. Chłopaki dostrzegli wśród nich znanego tureckiego piosenkarza... Po jakimś czasie postanowiliśmy się zbierać do domku na herbatę i baklavę oraz piżamowy wieczór przed tv z laptopem na kolanach. Zdążyłam założyć płaszcz a G uregulować rachunek, kiedy na piętro wtoczył się tłum skądś znanych mi twarzy (E, L, AS, O, M) i ten tłum zaczął śpiewać „Happy Birthday”... Do moich kochanych znajomych dołączyli ludzie ze stolików obok ze słynnym piosenkarzem...
Krótka dygresja: Pewnego wieczoru O nadał mi tureckie imię Gizem (=tajemnica) i teraz zamiast Izabela śpiewał Gizem. W tym momencie okazało się, że grupa obok nas również świętuje urodziny dziewczyny, która naprawdę ma na imię Gizem...
Dostałam również prezent... Jednorazowa siateczka, w środku pudełeczko zapakowane w papier śniadaniowy z nadrukiem, do papieru przylepione wykałaczki a na wierzchu leżały chusteczki odświeżające... Pudełko lahmacuna z fastfooda... Ale cóż prezent, więc zaczęłam otwierać, a tam w pudełku ogromny, potężny notes oprawiony w skórę ze szklanym okiem proroka pośrodku... Otwieram, a tam zdjęcie kangura, na kolejnej stronie zdjęcie naszej paczki z botanika i dolepione zdjęcie kangura z podpisami, a na kolejnych życzenia urodzinowe od wszystkich, nawet od ex-abli M... Bajka.
taki to był lahmacun |
Dlaczego kangur, zapytacie? Bo w jednym z odcinków Ulicy Sezamkowej była dziewczynka, która była kangurem i ona wiedziała wszystko, znała odpowiedzi na każde pytanie. I ponoć ja ją przypominam, bo można mnie zapytać o wszystko i będę znała odpowiedź.
zobaczcie co ma L w ręku... przyprawę do bigosu... |
A kiedy wróciliśmy do domu G wyjął bordowe pudełeczko z kieszeni, klęknął i zapytał czy za niego wyjdę... I dlatego takie urodziny się już się „raczej” nie powtórzą... Ciąg Dalszy Nastąpi...
GRATULUJĘ ! Moc szczęścia !
OdpowiedzUsuńdziękuję, dziękuję przyda się
OdpowiedzUsuń