Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

niedziela, 27 lutego 2011

Protestancka msza po turecku

Możecie mi wierzyć lub nie (Ci którzy mnie znają, mogą mieć z tym problem) ale razem z dziewczynami postanowiłyśmy wybrać się do kościoła... w celach poznawczo-kulturowych. Msza była obrządku protestanckiego w języku tureckim.

Co niedzielę o godzinie 11 w kościele odbywa się msza. Jednak w każdą niedzielę inna: w innym języku albo w innym obrządku. Do wyboru jest msza po niemiecku lub włosku w obrządku katolickim, albo po turecku w obrządku protestanckim. Jeżeli mnie zapytacie czy musiałam pojechać aż do Turcji, żeby pójść do kościoła? Odpowiem, że tak - musiałam. Jest coś niesamowitego w małych społecznościach wyznających te same wartości, a otoczonych przez zupełnie inny system wartości.

Kościół Francuski w Bursie
Jedno z pytań, które usłyszałam ostatnio od znajomej (pozdrawiam K) brzmiało: Jak nie zatracić swojego systemu wartości moralnych, religijnych w kraju zbudowanym na zupełnie innych fundamentach? Właśnie tak, uczestnicząc w takich wydarzeniach. 

Na początku swojego przyjazdu do Turcji, spotkałam D - niesamowitą kobietę, żonę pastora, Nowozelandkę, która mieszka w Bursie, jej mąż jest Turkiem i mają razem dwoje dzieci. D wlała we mnie tyle spokoju, że mam go chyba jeszcze do dziś. Dlatego między innymi chciałam przyjść do kościoła, aby spotkać się z nią i jeszcze raz jej podziękować. Po tym pierwszy spotkaniu z D, zauważyłam w protestanckim podejściu do wiary i Boga jest coś ludzkiego i indywidualnego.

Ten Bóg jest gdzieś bliżej ziemi i chyba widzi lepiej, bo ludzie modlą się do niego sami, często i o wszystko. Nie potrzeba "księdza" w czasie mszy, msza była prowadzona przez człowieka, który grał na gitarze i wprowadzał osoby, które modliły się swoimi słowami o zwykłe rzeczy. Pastor pojawił się tylko raz, żeby zapowiedzieć jedną osobę.

Skoro nikt formalnie nie prowadzi mszy, to nie potrzeba też formułek i ich wypowiadania. Zamiast formułek są piosenki, które śpiewa się na stojąco. Oczywiście nie byłyśmy w stanie śpiewać tym razem, ale słowo były na tyle proste, że mogłam je zrozumieć, a znaczenia trudniejszych mogłam domyśleć się z kontekstu.

W wielu piosenkach powtarzał się motyw, kiedy prowadzący celowo zmieniał słowa np.
z - Imię Twoje znane jest na całym świecie
na - Imię Twoje znane jest w całej Bursie
Nie spotkałam się albo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nawet na mszy dla dzieci, ksiądz tak blisko ludzi ulokował Boga czy Jezusa. A tu proszę... gdzie tam Watykan... On jest w Bursie.

Kazanie przypomina nasze katolickie kazanie - zdanie z Biblii opatrzone szerokim i ludzkim komentarzem. Próbowałam nawet znaleźć w czasie mszy, który fragment jest omawiany, ale za szybko powiedziano stronę. Natomiast w Piśmie Świętym znalazłam Hymn o miłości po turecku i znów mogłam trochę zrozumieć. 

Najbardziej zapadła mi w pamięć chwila, kiedy podczas kazania wszyscy zgromadzeni usłyszeli jak miasto przypomina o swojej islamskiej kulturze. Zza murów dało się słyszeć kanonadę muezinów nawołujących muzułmanów do modlitwy.  I choćby dlatego warto było pójść do kościoła...

Po mszy otoczyło nas grono uczestników, którzy nalegali abyśmy dołączyły do coniedzielnego spotkania w domu parafialnym, gdzie wypijemy herbatkę pożywimy się czymś i poznany więcej osób. Nie mogłyśmy powiedzieć nie, w końcu to Turcja i nie wypada odmówić gościny.

wewnątrz, a ten człowiek pośrodku to pastor

Ja spotkałam Debrę, jej męża. Poznałyśmy Niemkę Erazmuskę z lokalnego uniwersytetu, Ukrainkę mężatą z Turkiem i wiele wiele innych osób. Wszyscy starali się również poznać nas. Kiedy przyszła kolej na mnie i pytanie dlaczego przyjechałam do Turcji i na ile zostaję, a ja odpowiedziałam, rozpętała się dziwna dyskusja. 

Otóż bliżej niezidentyfikowana nam kobieta (nikt z nas nie wie skąd właściwie jest i co tam robi, ale podejrzewamy ją o to że jest tu z mężem w ramach jakiejś misji) zaczęła mnie przekonywać, że nie mogę ułożyć sobie życia z muzułmaninem... Dyskusja wyglądała mniej więcej tak:
  • Jak możesz dojść do porozumienia skoro wierzycie w co innego?
  • Ja: Przecież Bóg jest tylko jeden...
  • No tak, ale my wierzymy, że Jezus umarł za nas na krzyżu
  • A czy to w czymś przeszkadza? Jeżeli my się dogadamy to Jezus też nie będzie mieć nic przeciwko, w końcu w islamie też jest Jezus i też był krzyżowany
  • Tak, ale jak to zamierzacie pogodzić, w końcu to dwie zupełnie inne kultury
  • Jak dotychczas nie mamy z tym problemu. Przede wszystkim rozmową, dopóki będziemy rozmawiać to znajdziemy wspólne rozwiązanie, a co jeżeli dwoje ludzi z tej samej kultury nie może się porozumieć?
W tym momencie na szczęście ktoś wniósł jedzenie i zaproponował czy byśmy czegoś nie przekąsiły... I kto by pomyślał, he? Ja się poczułam co najmniej nieswojo. Jeżeli dyskurs międzykulturowy prowadzą takie osoby i w ten sposób, to naturalną koleją rzeczy są wojny religijne. Ja wiem, że mistrzem dialogu międzyreligijnego na świecie był Jan Paweł II, ale to nie zmienia faktu, że nadal określamy chrześcijaństwo najbardziej tolerancyjną religią na świecie.

Zrobiło mi się też trochę nieprzyjemnie, bo pomiędzy gratulacjami od innych osób, w szczególności od D - żony pastora, zostałam słownie zbesztana za mój plan na życie przez osobę, która nie zna ani mnie ani G. I kiedy już moja rodzina i grono znajomych w PL akceptuje go z całą tureckością i islamem, to tym razem muszę się tłumaczyć... w jego kraju. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale to już przesada.

Zastanawiam się tylko co ta Pani robi w Turcji? Nawraca muzułmanów na chrześcijaństwo? czy krzyżuje złych chrześcijan? Obie odpowiedzi to prawdziwa syzyfowa praca...

Link do strony kościoła w Bursie - strona w całości po turecku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz