Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

środa, 29 grudnia 2010

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Święta Bożego Narodzenia, cz. 3

I to też jest dzień o jedzeniu i TV. Tylko z tą różnicą, że już się nikomu nie chce ruszyć do lodówki, żeby cos przynieść, a w TV lecą powtórki powtórek.

pieczone kasztany też były

Ja napiszę o nowinie, która mnie wprawiła w radość przeogromną – mianowicie moja imienniczka zrobiła pierwsze kroczki, jeszcze przed świętami, co prawda, ale to i tak pięknie. Zobaczcie, jaki piękny szkrab, będzie miał tato roboty a roboty kijem jak niunia podrośnie, bo się będą chłopcy pchać drzwiami i oknami.

mała Izunia z torebką dużej Izuni

mała Izunia uwielbia swojego kotka...
...całkiem jak Elmirka z Animaniaków, nie wiem tylko czy kotek lubi ją tak samo...

Izunia ze swoją odmienioną mamą - pozdrawiam Monia i przesyłam buziaki

a to Izunia z "ciocią" Jenny


Jak to mówią Święta Święta i po Świętach. Jeszcze tylko fryzjer i czas wracać do Bursy. Nie potrafię się odważyć na wizytę u fryzjera w Turcji. Wiem, że to nie ręka i że odrosną, ale to ja będę musiała chodzić z tym, co mi na głowie zrobią.

Zakupiłam śliwki w czekoladzie of course, miętowe landrynki dla mojego ulubieńca ze Stambułu, pomimo tego, że wina i tak nie dostałam i raczej nie dostanę. I jeszcze dwa 'wkłady' do zamrażarki (tu znaczące mrugniecie jednym okiem wszyscy wiemy, o jakie wkłady chodzi). Tylko pierogów dla G brak… Czeka nas wycieczka do Polonezkoy na ten obiad Bogów.

Święta Bożego Narodzenia, cz. 2

Ja nie wiem jak u Was, ale ten dzień jest o jedzeniu i TV. To jest właśnie ten dzień, który się spędza z nosem w talerzu i przed telewizorem i to jest dla mnie naprawdę przyjemne. Nawet sałatka jarzynowa smakuje inaczej tego dnia. A mamy schab z sosem i ziemniaczkami to po prostu niebo w gębie.

W programie standardy takie jak Kevin czy Grizwaldowie, Grinch, Elf albo Niekończąca się opowieść, każdy marudzi, że znowu, a oglądalność nie spada. Najbardziej lubię trylogię w Święta Bożego Narodzenia, to jednak taki wzniosły film o bohaterach i jakoś nie da się go oglądać w normalny dzień. A ja chciałabym zwrócić uwagę na dwa filmy, które mnie poruszyły w te Święta: Stardust – Gwiezdny pył i Gladiator. Nie wiem czy widzieliście któryś z nich.

Stardust to bardzo lekki rodzinny film o spadającej gwieździe i trzech historiach splatających się z historią gwiazdy. Pierwszy wątek to 3 siostry czarownice, które potrzebują gwiazdy, aby móc odzyskać swój blask i piękno sprzed 200 lat. Drugi wątek to król, który umiera i wśród swoich 7 synów nie może znaleźć żadnego godnego odziedziczenia królestwa, jego naszyjnik strąca gwiazdę z nieba. Trzeci wątek to wątek Tristana i spadającej gwiazdy, którzy się w sobie zakochują. Przyjemne kino, dobra obsada, zabawne sceny. Dodam tylko, że film nakręcony jest na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Neila Gaimana. Poniżej trailer.




Gladiator to film, którego chyba nie muszę przedstawiać. Jest to historia Maximusa generała cesarstwa rzymskiego za czasów Marka Aureliusza, który swoim męstwem wsławił się na tyle, że umierający cesarz mianuje go swoim następcą i kontynuatorem swojej polityki. To rozzłościło Kommodusa – prawowitego następcę, na tyle, że mści się na Maximusie zabijając jego żonę i syna, jego samego również każe zabić. Ale nie udaje się, bo o czym byłby film. Film porusza kilka wątków, ale mnie zawsze porusza wątek miłości do rodziny. Maximus ma zawsze przy sobie malutka figurkę żony i syna (nie było jeszcze telefonów komórkowych a o iPhonach nikt nie marzył żeby moc przesyłać mmsy). W każdej chwili przez resztę filmu to, co robi jest podyktowane chęcią zemsty na oprawcy. Dopiero wtedy może w spokoju ducha odejść i spotkać ich 'tam, gdzie oni juz czekają na niego'. Ja nie wiem, ale ten film na mnie działa wręcz histerycznie a łzy leją się ciurkiem. I do tego ta muzyka, sami zobaczcie.





Chyba nie muszę mówić dlaczego tak bardzo lubię ten film...

Święta Bożego Narodzenia, cz. 1

Jestem kosmopolitką, bo jestem. Jestem obywatelką Europy, bo jestem. Ale wbrew wszelkim przekleństwom czynionym przez przeciwników UE i migracji, nie wyobrażam sobie innych Świąt Bożego Narodzenia niż te, które mam w domu co roku. Zapach choinki, smażonego karpia i czerwonego barszczu z grzybami to jednak niepowtarzalna atmosfera.

W tym roku zatęskniłam nawet za atmosferą w hipermarketach. Ja wiem, że wszystkich to denerwuje, bo świąteczne dekoracje i kolędy od Świąt Wszystkich Świętych to lekka przesada. Ale w Turcji nie ma ani piosenek świątecznych, ani śniegu za oknem, ani prawidłowej ideologii do ozdób świątecznych. Wiszą te Mikołaje, choinki, bombki, bo im wmówili, że to noworoczne ozdoby i nazwali zamiast Christmas to Noel… I szał zakupowy też jest, bo prezenty daje się na Nowy Rok. I szał wyprzedaży też jest, bo koniec roku. Więc prawie wszystko się zgadza, ale…

Jak mi napisała córka właściciela firmy, że po co ja do domu chcę jechać przecież tu też mogą być udane święta, no to mnie krew zalała. Bo ona była na takim spotkaniu jak była w Grecji i było tak miło… I nieważne, że nikt z moich klientów nie pracuje, ale przecież ja mogę robić co innego w tym czasie… Moje pytanie: co innego? Taka jest tu panuje mentalność…, ale o sposobie pracy i zarządzania w Turcji będzie już niedługo, bo jest o czym pisać.



widok z dworca w Bursie na Bursę, która rozpościera się u podnóża tej góry

Gemlik

minarecik

Yalova


prom



na Drugim Moście w Stambule

deser, a ja jak zwykle zapomniałam nazwy...

a to już Polska i podróż z Warszawy do Lublina






Do domu dotarłam w Wigilię rano. Choinka juz ubrana, większość potraw gotowa, pozostało mi tylko rozkoszować się atmosfera i cieszyć z pierwszej od miesiąca kąpieli w wannie (nie powiem… przyjemność to prawdziwa).

Jak tradycja każe raz Wigilia u nas, raz u babci, żeby było sprawiedliwie. Ten rok przypadł na babcię. Więc zanim pierwsza gwiazdka na niebie zaświeciła, spakowaliśmy karpia i słodkości z Turcji, żeby jeszcze zdąrzyć podłożyć prezent pod choinkę dla Bartusia i zjeść cukierki jak na prawdziwego Mikołaja przystało. 



choinka u dziadków

Bartek cieszy się z nart


Dzięki żonie mojego chrzestnego Uli na stole zawsze są tradycyjne potrawy i zawsze trzeba spróbować wszystkiego nie odkładając łyżki na stół, bo to przyniesie pomyślność w nowym roku. Najpierw opłatek: 



Kolęda na szczęście na zdrowie na ten nowy rok, żebyśmy byli weseli jak w niebie anieli, w nowym roku się spotkali i opłatkiem się łamali – tak się mówi u mnie. 
I przyznam szczerze, że długi czas to słyszałam od taty, babci, dziadka, ale nie zwracałam na to uwagi. Dopiero jak przestali mówić ten wierszyk, to mi go zabrakło i chodził mi po głowie już od miesiąca.

Najpierw barszcz czerwony z uszkami z grzybami, potem karp smażony z ziemniakami, potem pierogi z kapusta i grzybami polane olejem konopnym, kasza z sosem grzybowym i olejem, bigos, a potem albo w międzyczasie, jak kto chce, bo na stole śledzie, sałatka i inne postne pyszności, łącznie z kompotem z suszu. A na koniec herbata i coś słodkiego… - brzmi turecko, więc był czas na baklavę, helvę i cevizli sucuk. 



mmm barszczyk z uszkami

mmm karpik smażony

mmmmm pierogi z kapustą i grzybami


A po kolacji prezenty. A w zasadzie prezenty dla Bartka, bo… tylko on był grzeczny w tym roku.

Po powrocie do domu: pidżama, wygodna pozycja, jakieś filmidło i lampka wina z dobrym serem. Być może średnio religijnie, być może niezgodnie z tradycja, ale rodzinnie, ciepło i przyjemnie, a przede wszystkim razem…

środa, 22 grudnia 2010

Konsulaty, wizy, pozwolenia

Niestety... biurokracji stało się zadość i w tym roku na Święta lecę sama.
Dlaczego? Odpowiem krótko, bo ta historia wciąż mnie jeszcze boli:
  • bo misja i brak czasu odpowiednio wcześniej
  • bo obowiązek podawania celu podróży przy wyjeździe oficera z kraju
  • bo umawianie spotkań w konsulatach
  • bo szał przedświąteczny
  • bo paszport miał 10 lat i 5 miesięcy
  • bo dokumenty muszą leżeć na biurku 3 dni
  • bo konsulaty to "państwo w państwie"
  • bo ja nie mam żadnych praw do niego...
Taki układ tych 8 czynników spowodował, że zabrakło nam 1 dnia na odebranie wizy. Wiza będzie w paszporcie jutro, a jutro i w Boże Narodzenie nie ma żadnego samolotu do Polski, ewentualnie przez Kijów, gdzie znów trzeba wizę, a nie ma czasu. Dlatego nie spędzimy ze sobą tegorocznych Świąt Bożego Narodzenia. Zastanawiam się jak to będzie wyglądać w przyszłości. Póki co przebukuję jego bilet powrotny do TR na poświętach Wielkanocy i tym sposobem prawie na pewno będziemy w Polsce w kwietniu. A do TR wracam we wtorek i spędzimy ze sobą pierwszy wspólny wieczór sylwestrowy.

A tym czasem znowu pożegnanie na lotnisku w Stambule, hala odlotów już nigdy nie będzie mi się dobrze kojarzyć...

niedziela, 19 grudnia 2010

Christmas afternoon

zaproszenie
Święta za pasem, więc wspólnie z Lerą postanowiłyśmy zorganizować imprezkę świąteczną dla stażystów i AIESECerów. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Kiedy wysłałyśmy zaproszenie wprawdzie niewiele osób odpisało, ale na spotkaniu stawiło się ponad 40 osób.

Plan był taki aby po krótce opowiedzieć czym są Święta Bożego Narodzenia. Więc przygotowałyśmy trzy prezentacje: ja o Świętach w Polsce (katolickie), Lera o Świętach w Rosji (prawosławne), Jana o Świętach w Czechach (ateizm). Znalazłam kilka śmiesznych filmików związanych z Bożym Narodzeniem.

Lera zajęła się sekcją jedzenia. I tak mieliśmy herbatę, pomarańcze, mixy orzeszkowo - rodzynkowe i ciasto upieczone przez Janę. Boska sielanka. I w czasie kiedy my prowadziłyśmy swoje prezentacje, AIESECerzy przygotowywali, herbatę i całą resztę, a na koniec do jedzonka posłuchaliśmy świątecznych przebojów radiowych.

Naprawdę wyszło bardzo przyjemnie...

 

Nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć wszystkim Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!!!

czwartek, 16 grudnia 2010

Coś dla dziewczyn

Najpierw zapraszam na teledysk…



Obejrzałyście? Możecie mi wierzyć lub nie, ale tu gdzie teraz jestem w mojej Turcji, każdy mężczyzna marzy o tym żeby być takim właśnie Tarkanem… Tak i nie inaczej, oni się może nie przyznają, może będą coś ściemniać, ale gdzieś tam w głębi serca to im się marzy. Ale to i tak jeszcze nic, bo marzyć każdemu wolno. Najlepsze jest to, że oni po części wszyscy mają coś z tego Tarkana (nawet mój, pomimo, że taki twardy z niego gość, a nie jakiś tam kolo w różu). Cóż takiego chcieliby mieć Turcy i co mają:

- spójrzcie w te oczy – jak dwa węgle, oj nie jedno już dziewicze serce uwiodły jednym spojrzeniem, i jeszcze takie pociągłe zerkanie, no przecież nogi się same gną

- głos – przecież ten głos płacze bardziej za tą dziewczyną niż George Michael w "Last Christmas", a u mnie w biurze jeden ma taki glos, że jak zacznie coś śpiewać, to ja nie pracuję tylko słucham, a że śpiewa często, to już trudno

- ciało – trzeba mu oddać rację, że ładnie wypracowana sylwetka, nie za dużo, nie za mało, lecz w sam raz

- co on robi z tą laską na samochodzie !!! – no popatrzcie jeszcze raz i powiedzcie mi, że nie chciałybyście tak, jest jakaś?

- jak on się rusza !!! – ja niewielu znam dobrych tancerzy, ale te jego kocie ruchy są niesamowite, ja mogłabym patrzeć i patrzeć

- i te kowbojki… też każdy by chciał mieć



W teledysku warta jest uwagi i dziewczyna, bo ona jest prawdziwą Turczynką – niezainteresowana. Każda szanująca się Turczynka udaje niezainteresowaną przez cały czas. Nawet jeżeli jest zainteresowana, nawet jeżeli on zapytał o godzinę, ona i tak zrobi taką minę jak ta w teledysku i odwróci głowę. Niesamowite zjawisko… Niesamowite doświadczenie dla mnie, która nigdy nie odpuszczała facetom. Muszę przyznać, że tu też często odwracam głowę i zasłaniam się parasolką. Uwierzcie mi lub nie, ale ten tarkanowy wzrok naprawdę potrafi być napastliwy i po 3 miesiącach już się nie chcę widzieć kolejnego sępa z wytrzeszczem. I o tym też ostrzegał mnie G., a ja myślałam, że to tylko wzrok, pomyliłam się…

Na początku jest przyjemnie, znikają kompleksy, wzrasta poczucie własnej wartości i samoocena, skądś pojawia się to ukryte piękno. I wtedy tuż za rogiem, pojawia się ten setny czy dwusetny, którego wzrok jest tak samo błędny i omiata nas od góry do dołu i to już jest nudne, a potem jest już tylko gorzej. Ale da się z tym żyć.

środa, 15 grudnia 2010

5 minaretów w Nowym Yorku

W jedną z sobót razem z G udaliśmy się do kina na turecko-amerykański film akcji, z prawdziwie turecką fabułą i zupełnie po turecku. Film spodobał mi się już kiedy widziałam trailer będąc w kinie ostatnim razem na 'Jedz, módl się i kochaj'. I nie myliłam się, dobre kino akcji, nie wiem na ile realne, bo o to trzeba byłoby spytać E, który jest policjantem w Turcji.

Uwaga !!! Poniżej opisuje cały film, wiec jeżeli ktoś chce najpierw obejrzeć, niech nie czyta.

Dwóch policjantów (jeden dobry, drugi zły) zostają wysłani do Nowego Yorku, gdzie właśnie ujęto szefa organizacji terrorystycznej - Hadż. Mają go przesłuchać i przetransportować do Turcji. Dobry policjant coś podejrzewa. Podczas transportu po Nowym Yorku dochodzi do sfingowanego wypadku i domniemany terrorysta ucieka w rąk policji. W międzyczasie córka Hadż wychodzi za mąż, żeby było bardziej skomplikowanie za chrześcijanina, aaa bo żona Hadż to tez chrześcijanka – ma na imię Maria i nosi krzyż na szyi. Wiec Hadż ogląda ślub dzięki telefonom komórkowym, bo musi sie ukrywać, w końcu ściga go cała policja Nowego Yorku. Dwaj policjanci po próbie działania na własną rękę, wpakowali się w zasadzkę i związani stają przed obliczem Hadż. A ten postanawia po ludzku ich nawrócić i udowodnić że nie jest żadnym szefem terrorystów tylko normalnych pobożnym muzułmaninem. I wtedy ten zły policjant przechodzi na ciemna stronę mocy i decyduje się pomóc Hadż w ucieczce, ale w tym samym czasie na wierzch wypływa jeszcze jeden wątek filmu i dobry policjant pod pretekstem pomocy oddaje Hadż prosto w ręce policji… Po ekstradycji do Turcji i wielogodzinnych przesłuchaniach, Hadż zostaje oczyszczony z zarzutów, ponieważ okazało się że zmienił nazwisko i niefortunnie było to nazwisko szefa grupy terrorystycznej. Wtedy obaj policjanci, Hadż i Maria jadą do Bitlis - rodzinnej miejscowości Hadż i dobrego policjanta. Wszyscy udają sie do domu rodzinnego Hadż a tam jego matka prawie ślepa nie poznaje go na początku. A dobry policjant odwiedza swojego dziadka i mówi mu kogo przywiózł. Ważne jest tez to, że przez cały czas dobry policjant komunikuje się ze swoim dziadkiem informując go o tym że jedzie do NY i po co tam jedzie. Kiedy już sielanką zalatuje z każdego zakątka kadru, na scenę wkracza dziadek dobrego policjanta z pistoletem i strzela do Hadż, a zły policjant strzela do dziadka. Wszyscy żywi i nie żywi padają na ziemie i płaczą. Bo dziesiąt lat temu starszy brat Hadż w tym miasteczku zastrzelił ojca dobrego policjanta i zmusił Hadż do wzięcia pistoletu, aby zatrzeć ślady i zdjąć winę z siebie, bo najmłodszego nikt nie będzie winić. Po tym wydarzeniu Hadż musiał uciekać z miasteczka, zmienić nazwisko i wyjechać do Nowego Yorku.

Teraz wszystko rozumiecie?

No więc, o czym w zasadzie jest ten film?

  1. O wypaczonych poglądach niektórych grup religijnych w islamie – w filmie pokazana jest grupa religijna, która nie ma na celu terroryzmu, ale jednocześnie z odłamu tej grupy rodzi sie ugrupowanie nacjonalistyczno-muzułmańskie, którego domniemanym szefem jest Hadż.
  2. O tolerancji, jaką reprezentuje islam – małżeństwo chrześcijanki z muzułmaninem nie stanowi żadnego problemu, bo względna tolerancja zakłada że religia przechodzi z ojca na dzieci (taki mały trik), ale kolejne małżeństwo muzułmanki i chrześcijanina też okazuje się możliwe (co ja zakładałam za niedopuszczalne – cóż tylko świnia nie zmienia poglądów)
  3. O zemście krwi, która w dalszym ciągu na wschodzie kraju zbiera swoje żniwo – w rozmowach normalni ludzie mogą próbować koloryzować rzeczywistość, bo Turcja się zmienia i unowocześnia, ale jeżeli taki wątek pojawia się we współczesnym filmie, to według mnie musi coś w tym być.
Warto jeszcze wspomnieć że tytuł filmu nawiązuje do starej tureckiej piosenki '5 minaretów w Bitlis', a to z kolei rodzinna miejscowość Hadż i policjanta. Swoją drogą miał facet pecha, na siedemdziesiąt parę milionów Turków trafił na tego samego policjanta i to do tego w Nowym Yorku. Never underestimate the role of coincidance in your life…

Trailer i teledysk piosenki poniżej.




 

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Boże Narodzenie w islamie

Trochę to straszne, trochę to smutne, a trochę zabawne, do czego doprowadziła globalizacji Bożego Narodzenia na całym świecie.

Co roku okres przedświąteczny przypomina wyścig centrów handlowych, które prześcigają się, które pierwsze wystawi towary świąteczne na sprzedaż i które szybciej i ładniej udekoruje budynek. I kiedy tylko, że sklepów zniknął znicze i chryzantemy, a czasem nawet wcześniej pojawiają się sie choinki, bombki, świecidełka, śpiewające mikołaje i cały ten bezpłciowy stragan. A wszystko po to żeby sprzedaż była większa niż w zeszłym roku, żeby konsument zdąrzyl kupić więcej prezentów przed świętami, żeby zamknąć rok dobrym wynikiem finansowym. I tak kreci sie ta machina marketingowa, a my wyglądamy jak te chomiki w kółeczku – im szybciej biegniemy tym szybciej napędzamy ten wehikuł, ale żebyśmy byli przez to bliżej celu… nie sadze.

Nie będę ściemniać, że mnie tez to nie urzekło w pewnym momencie, ale zauważyłam różnice po wyjeździe do Anglii… tak… emigracja… To najlepsze lekarstwo, jeżeli święta przestały Was cieszyć a zamieniły sie w koszmar nocy letniej. Pamiętam jak w Anglii zaczęło robić się zimowo, a w centrach handlowych świątecznie, a ja w swoim pokoiku i jedyne czym się karmiłam to wspomnienia poprzednich lat. Potem juz nawet gotowanie uszek albo ubieranie choinki ma inny smak. A po przyjeździe najważniejsze staje się to, że kolejny raz wszyscy zasiada do wigilijnego stołu w niezmienionym składzie, żeby pogadać o tym jak to drzewiej bywało. W Boże Narodzenie po raz kolejny obejrzymy Kevina albo Sami swoi, podelektujemy sie dobrym winem z taty kolekcji, ktoremu zawsze towarzyszy ser pleśniowy. W cieple z lodówka pełną pyszności i migającymi światełkami spędzimy białe Boże Narodzenie.

Zamiast wymyślnych i nieprzydatnych prezentów – książki, a zamiast imprez na 50 osób - odwiedziny u najbliższych, albo cieple zacisze domowe. Takie są właśnie moje święta.

Pobyt w Anglii dał mi do myślenia, ale dopiero Turcja pokazała mi pewne absurdy. Dekoracje świąteczne w kraju muzułmańskim? Reklamy w radio z melodią Jingle Bells? Czerwone mikołaje, złote dzwoneczki? Tylko stajenki przed ratuszem brak.

Najzabawniejsze jest to, że my tak naprawdę nie mamy nic w zamian na Ramadan i Kurban Bayrami. Dlaczego? Bo te dwa święta są o byciu z rodzina i dzieleniu się tym, co mam z bliskimi i biednymi, w myśl jednej z zasad wiary – jałmużna. Nawet przygotowywane potrawy są takie jak na codzień. Prawdopodobnie nawet niewiele osób nie-muzułman wie jakie święta obchodzi sie w świecie islamu i jak wyglądają takie święta, natomiast prawdopodobnie cały świat wie o Bożym Narodzeniu. Dlaczego? Bo to dobry chwyt marketingowy, żeby cos sprzedać.

Nie można wszystkiego uogólniać, nie wszystkie miejsca i ozdoby są świąteczne, czasem to kwestia samego Nowego Roku. W Turcji jest zwyczaj dawania prezentów na Nowy Rok. I cały ten szał, który teraz jest w centrach handlowych to wyprzedaże na koniec roku i gorączka prezentowa. Co nie zmienia faktu, że i tak czuję się trochę absurdalnie kiedy widzę mikołaje na wystawach i migające dekoracje…


o proszę... choineczka do kupienia

a to Zafer Plaza

_______________________________________________________________

Teraz trochę o pogodzie…

Ktoś mi zazdrościł ciepła… Mówiłam, że i mi wyłączą. I wyłączyli w ostatni piątek.

Jak wychodziłam do pracy było 17 stopni i kropił deszcz, a jak dojechałam do pracy temperatura spadła do 5 a za oknem sypał śnieg coraz gęstszy coraz gęstszy. A ja w balerinach i jesiennym płaszczyku. Po pracy pojechałam kupić botki (na szczęście jest Deichmann i w miarę dobre buty za 50 TL). A kiedy kolejnego dnia jechaliśmy z G do Stambułu, tereny poza miastem były cale pokryte około 10 cm śniegu. W samym Stambule Bosfor zamknięty dla żeglugi, sztorm i śnieg z deszczem. A kolejnego dnia słońce. Dziś natomiast jest 0 stopni a za oknem tak jak na zdjęciach.


ja na promie... jak na dworcu w Kielcach :D


a to już niedziela, tylko tak ładnie wyglądała

a to już moja Bursa na wzgórzu, na prawdę wygląda ślicznie

bielusieńko

a to widok ode mnie z pracy

piątek, 10 grudnia 2010

Turecka cierpliwość

Od tego momentu tak zacznę określać stan, jaki opanowałam w umiejętności oczekiwania na wszystko, na co można tylko czekać. Tak… uwierzcie mi tutaj czas płynie wolnej a zegary trącą na znaczeniu.

Od początku podejrzewałam, że coś jest nie tak, ale dopiero teraz wszystko sie okazało.

Wszystko zaczęło sie od naszej przeprowadzki. Nie wspomnę o tym, że w zasadzie nikt oprócz I nie pomagał L szukać nowego mieszkania dla nas. W Turcji nieważne kto, nieważne co, ważne kiedy. Krotko mówiąc jak sam nie zrobisz to zrobione nie będzie. Może to trochę wina naszej chłodnej mentalności, może chłodnego klimatu. Jedno jest pewne przeżyłam prawdziwy szok kulturowy 3 miesiące po przyjeździe, kiedy juz myślałam ze wszystko wiem i nic mi nie jest straszne.

Nie dziwi mnie brak pomocy przy poszukiwaniach mieszkania, bo większość z nich to jeszcze dzieci i bali sie sytuacji, ze poprosimy kogoś żeby podpisał umowę (czasem agencja nieruchomości wymaga potwierdzenia umowy przez obywatela tureckiego). Na szczęście nie było takiej potrzeby. I kiedy U i A poszli z nami zobaczyć juz wynajęte mieszkanie i pomóc przetłumaczyć umowę obiecali wszechstronna pomoc kolejnego dnia. Rozochocone z L ze nie będziemy musiały szorować kolejnego mieszkania same, postanowiłyśmy poczekać na pomoc, a tymczasem spędzić ostatnią nieprzyjemną noc w starym mieszkaniu.

W środę po pracy do pomocy stawiło się 3 pomocników - S, B I Y. Muszę przyznać że po prostu wspaniale zadziałaliśmy. Ja – łazienka, L – kuchnia, a nasza dziarska trójka dwa pokoje. Kolejnego dnia zostawiłam klucze, aby nasze anioły mogły działać, kiedy my pracujemy. A jak wróciłam do mieszkania to kazano mi zdjąć buty przed wejściem do własnego mieszkania!!! Bomba!!! Pomyślałam i przypomniało mi sie jak chłopaki marudzili na AIESEC, ale zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Poduszki, firanki, narzuty i wszystko, co można uprać zostało podzielone miedzy tych, którzy mają pralki, odkurzacz pożyczyła nasza nowa sąsiadka z naprzeciwka, a cala reszta zrobiona własnymi rekami i środkami.

Pozostało tylko kupić znalezioną pralkę, zaaplikować o Internet, uprać dywany I zgłosić agencji niedziałający piecyk. I wszystko to miałyśmy obiecane w pakiecie u aiesecerów. Wiec cóż nam pozostało – cierpliwie czekać na efekty. W piątek wzięłam pół dnia wolnego, żeby załatwić Internet i… tu zaczęły sie schody.

Najpierw okazało się, że jedyny operator telefonii stacjonarnej proponuje nam Internet, ale będziemy musiały bulić 20 lira miesięcznie za telefon, którego nie użyjemy ani razu, co w rezultacie da 200 TL za nic. W życiu!!! I nikt nie zna innego operatora, który nie wymaga linii telefonicznej w mieszkaniu. A jak pytam o tego, który wiem że nie wymaga to nikt nie wie, o czym mówię, wściec się można. Dopiero w pracy mądre głowy powiedziały mi, ze jest dwóch, ale musze zapytać czy w tej dzielnicy ktoś juz ma, żeby można było tylko podłączyć. I co? Nie ma. Nadal pozostaje kwestia operatora, którego ja chcę, ale nikt mi nie potrafi powiedzieć.

Mija piątek. W sobotę jadę z L do niej do pracy żeby spotkać sie z właścicielem i ustalić godziny lekcji z angielskiego, których mam mu udzielać oczywiście za pieniądze. Umówione na rano spotkanie odbywa sie z bagatela 3 godzinnym opóźnieniem!!! Kiedy już sie dogadujemy i wracamy do domu na zegarku 3 popołudniu, dzień poleciał a nadal nic nie zrobione i brak firanek w oknach, czasem można poczuć sie jak na czerwonej ulicy, a telefony aiesecerów powoli milkną.

Wieczorem same idziemy do biura firmy, która zapewnia Internet i dowiadujemy sie wszystkiego, o co pytamy za pomocą Google translate (cudo a nie wynalazek!!!) Okazuje się, że możemy mieć Internet z tej firmy za koszt, o jakim rozmawiałyśmy i do tego telewizję kablową – życie nabiera barw.

W niedziele z rozpaczą w smsach wzywamy B żeby w końcu ktoś z nami poszedł i przetłumaczył, co chcemy powiedzieć człowiekowi od naszego fantastycznego automatu. Ustalamy, że w poniedziałek pralka będzie u nas z roczną gwarancją, transportem i podłączeniem w cenie! No to jest serwis.

Zostawiam swoje klucze z nadzieją, że jutro obudzę sie w nowym lepszym świecie z Internetem i pralką a tymczasem budzę sie w Turcji… gdzie czas płynie wolno i jak nie wywrę presji na innych to tak jakbym nic nie chciała i nikt mi nic nie obiecał.

Internetu nie ma, bo znów kwestia podpisu, a sprzedawca pralki przekładał termin instalacji aż do środy. Wyobraźcie sobie mnie w tej sytuacji… Ja, która zawsze mam wszystko zrobione już, albo wczoraj, czekam tydzień bez żadnej pewności że nie będę czekać kolejnego. A po drugie ja, córka mojego taty, który słynie z cholerycznego charakteru… Krótko mówiąc zrobiłyśmy rozróbę jakich mało. Koniec końców obie wzięłyśmy wolne na środę żeby zmienić adres w papierach na policji. I tak sie spięłyśmy, ze załatwiłyśmy i Internet i pralkę jeszcze przed 6 wieczorem.

Do oddziału operatora wystarczyło tylko pójść, tak jak do sprzedawcy pralki. Jeszcze tego samego dnia zrobiłyśmy pierwsze pranie, które w końcu było czyste, bo poprzednia pralka trochę nas oszukiwała przez 4 godziny cyklu! Do tego pranie jest prawie suche! W końcu Bosch to Bosch.

W międzyczasie musze przyznać sie, że podczas tego tygodnia napisałam kilka niemiłych smsów i maili, ale ile można czekać na brak odpowiedzi nawet na smsa. Jak się okazało całe to zamieszanie wyszło wszystkim na zdrowie. W środę zwołano wielkie spotkanie wszystkich MT i przedstawicieli AIESEC- Bursa. Wściekłam sie, mam iść na spotkanie i pierdaczyć o głupotach, podczas gdy w domu nic nie zrobione, bo wszyscy obiecują gwiazdy z nieba, a jak pytam, kiedy to nie ma odpowiedzi.

Ale poszłam… Na spotkaniu A, U, B I R zapytali, wprost czego od nich oczekujemy. Wszyscy zamilkli, podczas gdy ja zaczęłam mówić… zarządzania swoim czasem w sposób realny i nie obiecywania pomocy, jeżeli nie zamierza sie jej udzielić, bo sama mogę więcej, ale jeżeli wiem ze mam to zrobić sama a nie czekam i nic nie robię przez tydzień. Moja wypowiedź trwała w sumie około pół godziny, ale po skończeniu nikt nie miał nic więcej do dodania, tylko wszyscy przytaknęli. A aiesecerzy zapisali symbolicznie nasze przemyślenia. Poczułam sie spełniona…

Po spotkaniu nawet udaliśmy sie na herbatkę. I wtedy stało sie cos pięknego zadzwonił mój telefon a tam mój miły oznajmił że jest w Bursie. To był prawdziwy dzień Beckhama (jak to nazywa L).

Warto tu jeszcze wspomnieć o zmianie adresu na policji, bo ta sytuacja przyprawiła mnie o przekrwienie gałek ocznych. Najpierw umówiliśmy sie w biurze o 13, ale o chęci zmiany adresu poinformowałam odpowiednia osobę 5 dni wcześniej, żeby był czas przygotować dokumenty. Moje myślenie nie spotkało się z żadną reakcja. Na domiar złego S stawił się w biurze godzinę później a na moje smsy w ogóle nie odpowiedział. Biuro opuściliśmy o 14:25, przypomnę ze policja jest czynna tylko do 17, a z nami są jeszcze AS i J żeby aplikować o pozwolenie na pobyt. One zmarnowały juz jeden dzień, bo S też się spóźnił i było już za późno jechać. To jakaś kpina!!! Wiec prawie biegniemy do metra. I wtedy S wyciąga kartkę i przygotowuje pismo informujące o zmianie adresu… Po prostu no comment… I jeszcze mówi, że to moja wina, bo ja chciałam szybko wyjść z biura. Zabić go to mało…

To po to ja myślę kilka dni do przodu, żeby on miał wszystko tam gdzie wielbłądy jednogarbne mają to, co dwugarbne mają w drugim garbie (kto pierwszy zgadnie, co to za miejsce, dostanie prezent, serio mówię).

A na posterunku bardzo miły pan mundurowy za biurkiem oznajmia nam, że jakbyśmy chciały jeszcze raz zmienić adres i umiemy gotować, to możemy sie wprowadzić do niego. I z całą pewnością chodzi tylko o gotowanie…

Tym optymistycznym akcentem zakończę na dziś.

środa, 8 grudnia 2010

Przeprowadzka epizod 3. – Epilog

Udało się… Mieszkanie jest 5 min od poprzedniego. Czynsz to jedyne 400 Tl za umeblowane mieszkanie plus rachunki. Każda z nas ma swój pokój i wspólny salon, kuchnie i łazienkę. Ale co najważniejsze mamy wspólny światopogląd: żadnych imprez, żadnych nieproszonych gości, tylko przemyślane i przedyskutowane decyzje. Wyszłyśmy z założenia, że wszędzie można żyć, ale z człowiekiem, a nie z tłumem człowieków.

Więc (zdanie od więc) stworzyłyśmy plik online z rachunkami i wszelkimi wydatkami na mieszkanie, które to wydatki ponosimy po połowie. Na początku otwarcie zostało powiedziane, że L będzie szukać pracy w Sankt Petersburgu i jeżeli dostanie coś odpowiedniego to to weźmie, ale nie zostawi mnie zupełnie na lodzie wyjeżdżając z dnia na dzień. Ja też nie będę ukrywać, że jak już wróci mój G to wszystko może zmienić swój bieg, bo on potrafi zamieszać w życiu niejednego człowieka. I jak się okazało już zamieszał, bo wrócił wcześniej niż ktokolwiek planował. A o to nasze zacisze i królestwo.


to jest ujęcie prosto z wejścia,
na wprost mój pokój z gigantycznym łóżkiem

to moje królestwo, ponieważ oddałam resztę mebli do saloniku,
to zyskałyśmy miejsce na suszarkę

a to mój pokoik z drugiej strony z widokiem na moją szafę
i na wejście do pokoiku Lery

a to nasz przytulny salonik z wygodnymi kanapami i naszym ikeowym stoliczkiem Joke - Şaka (żart),
Lera w spokoju oddaje się seansom filmowym, dzięki naszemu szybkiemu internetowi

a to jest mebelek z mojego pokoiku,
który obie oblegamy ze swoimi szpargałami

a to jest nasza zdobycz - Bosch w rzeczy samej

W tym miejscu szczególne podziękowania dla mojej psipsiółki Eli jeszcze z Londynu,
która przysłała mi ozdobę świąteczną prosto z Anglii, Eluś... Ty wiesz co :D
Mikołaj zawiśnie w honorowym miejscu i nie zdejmę go do momentu wyprowadzania się z tego mieszkania... obiecuję!

Tak to właśnie sobie mieszkamy i dobrze się mamy i nadal nie wierzymy, że może być tak pięknie po prostu. A lada dzień wrócą do nas wszystkie dywany, które oddałyśmy firmie czyszczącej i będzie czysto i pachnąco.

Jeżeli ktoś z wiernych czytelników chciałbym zwiedzić Bursę i odwiedzić dwie waleczne dziewczyny z Europy Wschodniej, to zapraszam, ale najpierw do kontaktu mailowego, a potem po pozytywnym rozpatrzeniu podania w trzech egzemplarzach ze zdjęciem, magiczne zaklęcie "sezamie otwórz się" zadziała.

A tak na serio to bilet LOT poza sezonem z wyprzedzeniem kosztuje około 1000 PLN, nocleg za free, jadło tez niedrogie, a wrażenia bezcenne i zrobię z Was pierwowzory bohaterów w mojej książce – kusi, co?

wtorek, 7 grudnia 2010

Przeprowadzka epizod 2. – Impreza

Po tym poście niektórzy pomyślą, że jestem złośliwa, inni że jestem wredna, a jeszcze inni, że nie warto czytać dalej bloga. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, ten post ma na celu piętnowanie nieodpowiedzialnych i lekkomyślnych zachowań. 

W zasadzie nie wiem od czego zacząć, ale chyba chaos posta najlepiej odda chaos tego co się działo. Nasza współlokatorka postanowiła zrobić imprezkę z barbeque na balkonie i zaprosić chyba wszystkich Marokańczyków, którzy aktualnie są stanu wolnego w Bursie. Mało że Marokańczyków, ale i znalazł się jakiś Libańczyk, którego współlokatorka zna tylko z Internetu… bosko, po prostu coraz lepiej. Nie to żebym miała coś do jakiejś narodowości, czasem jednak odczuwam dyskomfort przebywania w towarzystwie, którego w ogóle nie znam.

Kiedy impreza trwała w najlepsze, a dym był wszędzie oprócz pokoju, który okupowałam po powrocie, na scenie wystawiano 'Niemoralne propozycje', nagle współlokatorka spiesznym krokiem wróciła do swojego pokoju. A w hallu rozpoczęła się dyskusja pomiędzy jednym Marokańczykiem a P. Po około pół godzinie współlokatorka znów wyszła na scenę i dała przedstawienie, bo zaczęła wyrzucać z mieszkania Marokańczyka, z czego on sobie niewiele robił. A cóż takiego się stało?

Wróćmy teraz do pierwszego dnia w pracy po przerwie, kiedy w biurze pojawił się nowy osobnik pochodzenia marokańskiego. I tu poproszę werble… napięcie rośnie… otóż on był tym wyrzucanym Marokańczykiem. Tak i nie inaczej. A mówią, że w Bursie mieszka około 1,5 miliona ludzi w tym 2000 cudzoziemców, a on musiał trafić do Karkentu. Kiedy już intuicyjne doszłam do tego, że to musiał być on, pomyślałam, że skoro na imprezie ubawiłam się tyle co pies w pustej studni, to teraz sobie odrobię. Rozmowa w biurze zeszła na ślub i pytanie do kolegi czy chciałby ożenić się z turecką dziewczyną.

  • Wołałbym Europejkę – odpowiedział
  • Moja współlokatorka jest wolna – powiedział wujek cięta riposta, czyli ja
  • Nie ona jest zbyt konserwatywna – i tym razem on był sprite, a ja pragnienie, zastrzelił mnie tym. Zaraz wyjdzie, że to ja rozpustnica Marokańczyków kusze.
  • Dlaczego tak myślisz? (Po czym wnosisz Watsonie?)
  • Bo w czasie imprezy się obraziła, kiedy wetknąłem jej pieniądze za dekolt, ale to był taki żart, wiesz, o co chodzi? – teraz to już jesteś sprite z wódką kolego
  • Oczywiście, że rozumiem, o co chodzi, nie mam pojęcia, czemu się obraziła, przecież to normalne…
Imiona i narodowości zostały zmienione, a wszelkie podobieństwo osób i wydarzeń jest przypadkowe i niezamierzone.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Przeprowadzka epizod 1. – Geneza

Jeszcze przed wyjazdem do Polski podjęłyśmy z L, a właściwie za nas podjęto decyzję o konieczności przeprowadzenia się do innego mieszkania. I teraz właśnie to nastąpiło. Jak to się stało? Wszystko poniżej…
Najpierw kilka prawd generalnych:
  • Mieszkaliśmy w mieszkaniu tureckim o co tu dużo gadać niskim standarcie
  • Mieliśmy prawie 3 pokoje i salon z kuchnia i jedną łazienkę (tureckiej toalety w stylu nostalgicznym nie liczę)
  • I mieliśmy też w sumie 5 lokatorów, o rozmieszczenie lokatorów w pokojach nie pytajcie, bo tylko ja i L. pozostawałyśmy w swoich łóżkach bez gości.
To jest nasza sytuacja wyjściowa. A teraz możemy kontynuować. Od początku było wiadomo, że skoro 2 Marokańczyków się wyprowadza to zostaje nas 3 dziewczyny, przynajmniej na to wskazują proste zasady matematyczne, ale nie… Kiedy wróciłam do Bursy w mieszkaniu pomieszkiwało… i tu werble poproszę – 7 osób – toż to prawdziwy cud…

Zanim wyjechałam, na 5 min przed wyjściem z domu, przeprowadziliśmy dyskusje na temat przyszłości mieszkania. I wtedy R i F zakomunikowali ze do mieszkania wprowadza się D i P. Dlatego ja oznajmiłam, że się wyprowadzam, a ponieważ wcześniej ustaliłyśmy, ze wyprowadzamy się razem z L to L zawtórowała mi. P zrobił oczy jak 5 zł, A nie powiedziała nic, a D jak się dowiedział o naszej decyzji zaczął nas przepraszać, bo ma poczucie ze to przez niego, przynajmniej ma to poczucie.

Siła solidarności jest ogromna i dzięki temu L przez cały czas, kiedy ja byłam w Polsce szukała mieszkania dla nas obu. Czego poszukiwałyśmy? Mieszkanie umeblowane obowiązkowo, w centrum miasta obowiązkowo i do 500 Tl miesięcznie plus rachunki obowiązkowo. Udało się. 15 listopada wtedy, kiedy ja nie spałam całą noc, bo wiedziałam ze L ma ostatnie spotkania, po których coś wybierze albo nie, L na szczęście coś wybrała.

Cóż zastałam, kiedy dotarłam do Bursy? Gwoli przypomnienia przed powrotem do domu mieszkałam w pokoju razem z naszą współlokatorką. Po powrocie do Bursy zastałam swoje rzeczy spakowane (nie wszystkie jak się okazało) i wystawione do innego pokoju, a pokój, w którym do tej pory mieszkałam zamknięty na klucz. Gówna się gotują i scyzoryk w kieszeni otwiera. Stara zasada trzymaj się z dala od Polaków za granicą wróciła z siłą wodospadu (oczywiście słuszny komentarz  poniżej, oczywiście, że są pozytywni rodacy za granicą i oby takich jak najwięcej tutaj i wszędzie innej, bo przecież jest nas tu co najmniej 5 kobietek z Polski z tego co wiem, a niedługo dołączy do nas mężczyzna) I chciałabym powiedzieć, że wiedziałam ze tak będzie, ale nie mogę, bo tego się nie spodziewałam w życiu… Osoba, która siedziała obok mnie i mnie przytulała, kiedy dowiedziałam się o sytuacji w domu, za chwilę potrafi podstawić nogę i skopać, kiedy się przewrócisz. Ale i tak to nie był szczyt.

Nasza współlokatorka wiedziała, że wracam i wiedziała kiedy wracam, ale z udawanym zdziwieniem na twarzy zapytała:
  • O, jesteś?
  • Ano, jestem.
  • Jak było w domu?
  • (A jak mogło być?) Fajnie.
  • Jesteś zła?
  • (A może powinnam Ci dziękować, za to że nie zmieniłaś zamków i że nie musiałam szukać swoich rzeczy po śmietnikach?) Hmm.
  • Kiedy się wyprowadzacie? (A to ci miłe powitanie)
  • Jak przyjdzie czas.
Koniec dialogu. W nawiasach to co miałam na myśli, ale czego nie powiedziałam, bo trzeba mieć kulturę, żeby taka sztukę przetrzymać… Poza tym po co miałabym się wysilać skoro adresat nie rozumie elementarnych zasad współżycia społecznego.

piątek, 3 grudnia 2010

Truskawki w grudniu...

I jestem znowu online. Jeszcze mi się nie chce w to wierzyć, że wszystko się tak dobrze kończy... Może jeszcze nie kończy' ale póki co wychodzi na prostą i wraca na swoje miejsce.

Zacznę od końca i podsumuję sytuację:
1. i najważniejsze - tata powoli wraca do formy
2. i najważniejsze - przeprowadziłam się do nowego cudnego' ciepłego i cichego mieszkania
3. i najważniejsze - mój G. jest już w porcie i to nie Marmaris, Gölcük ani gdzieś tak w Afryce, jest w moim porcie, a ja leżę na kanapie z laptopem na kolanach a głową na jego kolanach i wierzyć mi się nie chce, że to prawda...

Nawet nie wiem od czego zacząć... Więc znów zacznę od końca...
Wszystko co się wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca przypomina to co zrobił dziś G. - kupił świeże, pachnące, dojrzałe i ogromne truskawki. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to,że jest 3 grudnia !!! No zobaczcie sami

ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie
Przez ostatni tydzień mamy w Bursie około 20-25 stopni Celsjusza, co przy wiadomościach z Polski jest dość okrutne, bo to jakieś 50 stopni różnicy w temperaturze i z pół metra różnicy w śniegu. Ale nie bójcie się mi też wyłączą i to już po tym weekendzie, jak mówią prognozy w naszej kablówce (tak mamy kablówkę z 50 kanałami i nikt nie ogląda cały czas koszykówki jak w poprzednim mieszkaniu).

Mamy też internet tylko dla nas dwóch. Aaa bo powinnam zacząć od tego, że wyprowadziłam się razem z Lerą - praktykantką z Rosji, która dołączyła do poprzedniego mieszkania i całe szczęście, że dołączyła, bo gdyby nie byłabym teraz w... powiedzmy najciemniejszym zakątku tego łez padołu.

Lera pomimo młodego wieku jest na prawdę nieziemsko dojrzała i to ona znalazła nasze nowe mieszkanie, a ja rozbiłam świnkę skarbonkę, bo trochę nas kosztował ten luksus posiadania jednoosobowych pokoi, wspólnego saloniku i ciszy kiedy tylko chcemy, żeby zaistniała. Mieszkanko jest do tego czyste, co już w ogóle przyprawia mnie o jakieś pozytywne wibracje.

Gdyby tego było mało, w środę kiedy już wszystko udało nam się załatwić (pralkę i internet i adres w naszych ikametach) poszliśmy na kawkę/herbatę/salep tudzież inny napój niealkoholowy, odebrałam telefon od G.
- Baby, gdzie mogę Cię znaleźć?
- Yyyyy
- Gdzie jesteś?
- Gdzie Ty jesteś?
- Stoję przed Twoim nowych mieszkaniem.
- Cooooooooooooooooooooo?

Wybiegłam z Gren Cafe jakby mnie goniło stado rozwścieczonych dobermanów. I w ciągu 3 minut byłam już przy naszym meczecie uwieszona na szyi mojego marynarza i nadal nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu w ciągu dwóch dni znalazł się obok mnie.

Historia lubi się powtarzać... 17 września wylądowałam w Anglii i do 1 grudnia przeżyłam piekło mieszkania z Anglikami w domu, gdzie syf dochodził na drugie piętro po górze śmieci. Po dwóch latach 17 września wylądowałam w Turcji i do 1 grudnia wyprostowałam i ułożyłam swoje życie. Reszta w kolejnych odcinkach mojej tureckiej telenoweli.

sobota, 27 listopada 2010

Cisza na morzu

Przepraszam wszystkich wiernych czytelnikow za cisze w czasoprzestrzeni. Ta sytuacja jest zwıazana z powaznymi zmianami jakie zachodza w moim zyciu w Turcji ı koniecznoscia przeprowadzki. Nie mam internetu a jezelı mam to taki jak teraz bez polskich znakow przecinkow i tylko do polnocy... 
Prosze o cierpliwosc dajcie mi jeszcze kilka dni a wszystko opowiem i wszystkim sie pochwale 
A jest czym... jest czym...
A tymczasem pozdrawiam z Bursy bardzo cieplo bo mam obecnie odczuwalne 15 stopni.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Plums in chocolate

Baklava is baklava, but one kilogram of plums in chocolate has disappeared like a rabbit in a hat...

Long time before going back to Poland  we were discussing about  polish and turkish sweets,. I was asked what is typical for Poland and for my region. I had to think for a while about it, but then  I reminded myself about Solidarność and unforgetable plums in chocolate. So I promised to bring it when I will go back to Poland, so it has happend.  No sooner said than done, willy-nilly, I have bought  one kilogram of plums and stowed in my luggage together with one bottle of pure vodka for L. and one żubrówka for me  and I came back to Bursa.

On the first day of work after long break I took whole one kilo with me , because it would look silly, when I would unpack original package with logo. And in the right moment when Ali Bay was in the office I have opened the box. I went round whole office, I remitted the factory, because people were coming back for the second plum before I have finished with the office...

Then they started to come back for fistfuls of plums, and then G. asked me hom much does tsuch a package cost and that she will pay me money and I will bring it for her from Poland after Christmas. In the end our stocky representatives from Istanbul came, spilled out last four plums, thrown away the package, gave me one plum and took away the rest for him, laughing all the time. But it looks like not for free...When I started to talk with G. about good brands of turkish wine, he told me not to buy, because he will bring me vintage wine - 1998 from his collection... My jaw has dropped, because it must me bloody expensive, but I'm realistic: wait till you will have this wine in your suitcase, and then you can be happy. Anyway it sounds interesting. And it would look nice amongst dad's colletion of wines.

And that was plum in chocolate...
_______________________________________________________________

About everyday life, my umbrella, which I left on the last day in the office, was found in the place where I have left it. My Bu-Kart, was exactly where I have left it. In turn in the office new human with Marrocan  origins appeared, but lets leave it for the next episode of the story and I have to admit that it will be busy in here. My keyboard is becoming red only when I think about it - interpersonal relationships  and uncensored.

Śliwki w czekoladzie

Baklava baklavą, ale kilogram śliwek zniknął jak w królik w kapeluszu…

Jeszcze przed powrotem do Polski rozmawialiśmy w pracy o słodyczach polskich i tureckich. Pytano mnie co jest takiego typowego dla Polski i dla mojego regionu. Przez chwilę się zawahałam, ale potem przypomniała mi się Solidarność i niezapomniana Śliwka Nałęczowska. I obiecałam przywieźć tego przysmaku jak tylko pojadę do domu, tak też się zdarzyło. Słowo się rzekło, chcąc nie chcąc, zakupiłam kilogram śliwek upchnęłam w walizce razem z butelką czystej dla L., żubrówką dla siebie i przyjechałam do Bursy.

Od razu pierwszego dnia pracy po przerwie zabrałam ze sobą całe kilo, bo głupio tak dzielić, zwłaszcza, że były w oryginalnej torbie z logiem. I w odpowiednim momencie kiedy Ali Bay był w biurze rozpakowałam worek. Obeszłam całe biuro, zakład produkcyjny sobie darowałam, zwłaszcza kiedy wszyscy zaczęli wracać po drugą śliwkę, a ja jeszcze nie obeszłam biura…

Potem zaczęli przychodzić po garści śliwek, a potem G. zapytała ile kosztuje opakowanie takie jak to i że ona da mi pieniądze, a ja mam jej kupić i przywieźć po świętach… Na koniec przyszedł nasz grubiutki przedstawiciel ze Stambułu wysypał 4 ostatnie cukierki, opakowanie wyrzucił, dał mi jedną a resztę zabrał dla siebie śmiejąc się przy tym serdecznie. Ale żeby nie było tak całkiem za darmo… Kiedy zaczęłam z G. rozmowę na temat dobrych tureckich marek win, brzuchol powiedział, żebym nic nie kupowała, bo on przywiezie mi z domu ze swojej kolekcji çok güzel wino – rocznik 1998… Szczęka mi opadła, bo taka impreza pewnie kosztuje niemało, ale realizm wziął górę: poczekaj aż zobaczysz wino w walizce, a dopiero potem będziesz się cieszyć. Nie mniej jednak brzmi zachęcająco. I ładnie wyglądałoby z taty kolekcją win…

Taka to była śliwka w czekoladzie…
_______________________________________________________________

Z rzeczy codziennych, moja parasolka, którą zostawiłam w biurze ostatniego dnia, była dokładnie tam gdzie ją zostawiłam. Moja Bu-Karta, była dokładnie tam gdzie ją zostawiłam. Natomiast w pracy pojawił się nowy osobnik pochodzenia marokańskiego, ale to już w kolejnym odcinku i muszę przyznać, że teraz to się będzie działo, już mi się sama klawiatura grzeje na myśl o tym co tu będzie opublikowane, damsko-męsko i bez cenzury.

niedziela, 21 listopada 2010

Wyrazy pytające

Zadawanie pytań z użyciem wyrazu pytającego nie jest trudne i przypomina podstawową strukturę z każdego języka obcego.


TureckiPolskiPrzykład użyciaTłumaczenie
KimKtoKim kahve istiyor?Kto chce kawę?
NeCoNe yaptım?Co zrobiłeś?
NasılJakHava nasıl?
Fılm nasıldı?
Jaka jest pogoda?
Jak film?
NeredeGdzieGökhan nerede?
Nerede oturuyorsun?
Gdzie Gökhan?
Gdzie mieszkasz?
NereyeDokądNereye gidiyorsun?Dokąd idziesz?
NeredenSkądNereden geldin? Nereden gidin?Skąd przyszedłeś?
Skąd przyjechałeś?
KaçIleSaat kaç?Która godzina?
HangiKtóryHangi kitabı
istiyorsunuz?
Którą książkę chcielibyście?
Ne kadarIleBu domates ne Kadar?Ile kosztują te pomidory?
Ne zamanKiedyNa zaman hazır olur?Kiedy będzie gotowe?