Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

sobota, 27 listopada 2010

Cisza na morzu

Przepraszam wszystkich wiernych czytelnikow za cisze w czasoprzestrzeni. Ta sytuacja jest zwıazana z powaznymi zmianami jakie zachodza w moim zyciu w Turcji ı koniecznoscia przeprowadzki. Nie mam internetu a jezelı mam to taki jak teraz bez polskich znakow przecinkow i tylko do polnocy... 
Prosze o cierpliwosc dajcie mi jeszcze kilka dni a wszystko opowiem i wszystkim sie pochwale 
A jest czym... jest czym...
A tymczasem pozdrawiam z Bursy bardzo cieplo bo mam obecnie odczuwalne 15 stopni.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Plums in chocolate

Baklava is baklava, but one kilogram of plums in chocolate has disappeared like a rabbit in a hat...

Long time before going back to Poland  we were discussing about  polish and turkish sweets,. I was asked what is typical for Poland and for my region. I had to think for a while about it, but then  I reminded myself about Solidarność and unforgetable plums in chocolate. So I promised to bring it when I will go back to Poland, so it has happend.  No sooner said than done, willy-nilly, I have bought  one kilogram of plums and stowed in my luggage together with one bottle of pure vodka for L. and one żubrówka for me  and I came back to Bursa.

On the first day of work after long break I took whole one kilo with me , because it would look silly, when I would unpack original package with logo. And in the right moment when Ali Bay was in the office I have opened the box. I went round whole office, I remitted the factory, because people were coming back for the second plum before I have finished with the office...

Then they started to come back for fistfuls of plums, and then G. asked me hom much does tsuch a package cost and that she will pay me money and I will bring it for her from Poland after Christmas. In the end our stocky representatives from Istanbul came, spilled out last four plums, thrown away the package, gave me one plum and took away the rest for him, laughing all the time. But it looks like not for free...When I started to talk with G. about good brands of turkish wine, he told me not to buy, because he will bring me vintage wine - 1998 from his collection... My jaw has dropped, because it must me bloody expensive, but I'm realistic: wait till you will have this wine in your suitcase, and then you can be happy. Anyway it sounds interesting. And it would look nice amongst dad's colletion of wines.

And that was plum in chocolate...
_______________________________________________________________

About everyday life, my umbrella, which I left on the last day in the office, was found in the place where I have left it. My Bu-Kart, was exactly where I have left it. In turn in the office new human with Marrocan  origins appeared, but lets leave it for the next episode of the story and I have to admit that it will be busy in here. My keyboard is becoming red only when I think about it - interpersonal relationships  and uncensored.

Śliwki w czekoladzie

Baklava baklavą, ale kilogram śliwek zniknął jak w królik w kapeluszu…

Jeszcze przed powrotem do Polski rozmawialiśmy w pracy o słodyczach polskich i tureckich. Pytano mnie co jest takiego typowego dla Polski i dla mojego regionu. Przez chwilę się zawahałam, ale potem przypomniała mi się Solidarność i niezapomniana Śliwka Nałęczowska. I obiecałam przywieźć tego przysmaku jak tylko pojadę do domu, tak też się zdarzyło. Słowo się rzekło, chcąc nie chcąc, zakupiłam kilogram śliwek upchnęłam w walizce razem z butelką czystej dla L., żubrówką dla siebie i przyjechałam do Bursy.

Od razu pierwszego dnia pracy po przerwie zabrałam ze sobą całe kilo, bo głupio tak dzielić, zwłaszcza, że były w oryginalnej torbie z logiem. I w odpowiednim momencie kiedy Ali Bay był w biurze rozpakowałam worek. Obeszłam całe biuro, zakład produkcyjny sobie darowałam, zwłaszcza kiedy wszyscy zaczęli wracać po drugą śliwkę, a ja jeszcze nie obeszłam biura…

Potem zaczęli przychodzić po garści śliwek, a potem G. zapytała ile kosztuje opakowanie takie jak to i że ona da mi pieniądze, a ja mam jej kupić i przywieźć po świętach… Na koniec przyszedł nasz grubiutki przedstawiciel ze Stambułu wysypał 4 ostatnie cukierki, opakowanie wyrzucił, dał mi jedną a resztę zabrał dla siebie śmiejąc się przy tym serdecznie. Ale żeby nie było tak całkiem za darmo… Kiedy zaczęłam z G. rozmowę na temat dobrych tureckich marek win, brzuchol powiedział, żebym nic nie kupowała, bo on przywiezie mi z domu ze swojej kolekcji çok güzel wino – rocznik 1998… Szczęka mi opadła, bo taka impreza pewnie kosztuje niemało, ale realizm wziął górę: poczekaj aż zobaczysz wino w walizce, a dopiero potem będziesz się cieszyć. Nie mniej jednak brzmi zachęcająco. I ładnie wyglądałoby z taty kolekcją win…

Taka to była śliwka w czekoladzie…
_______________________________________________________________

Z rzeczy codziennych, moja parasolka, którą zostawiłam w biurze ostatniego dnia, była dokładnie tam gdzie ją zostawiłam. Moja Bu-Karta, była dokładnie tam gdzie ją zostawiłam. Natomiast w pracy pojawił się nowy osobnik pochodzenia marokańskiego, ale to już w kolejnym odcinku i muszę przyznać, że teraz to się będzie działo, już mi się sama klawiatura grzeje na myśl o tym co tu będzie opublikowane, damsko-męsko i bez cenzury.

niedziela, 21 listopada 2010

Wyrazy pytające

Zadawanie pytań z użyciem wyrazu pytającego nie jest trudne i przypomina podstawową strukturę z każdego języka obcego.


TureckiPolskiPrzykład użyciaTłumaczenie
KimKtoKim kahve istiyor?Kto chce kawę?
NeCoNe yaptım?Co zrobiłeś?
NasılJakHava nasıl?
Fılm nasıldı?
Jaka jest pogoda?
Jak film?
NeredeGdzieGökhan nerede?
Nerede oturuyorsun?
Gdzie Gökhan?
Gdzie mieszkasz?
NereyeDokądNereye gidiyorsun?Dokąd idziesz?
NeredenSkądNereden geldin? Nereden gidin?Skąd przyszedłeś?
Skąd przyjechałeś?
KaçIleSaat kaç?Która godzina?
HangiKtóryHangi kitabı
istiyorsunuz?
Którą książkę chcielibyście?
Ne kadarIleBu domates ne Kadar?Ile kosztują te pomidory?
Ne zamanKiedyNa zaman hazır olur?Kiedy będzie gotowe?

Wybory 2010

21 listopada 2010 – wybory lokalne w Polsce, to pierwszy raz kiedy nie biorę w nich udziału…

Odkąd skończyłam 18 lat brałam udział we wszystkich wyborach i jestem z tego dumna, bo nikt nie może mi powiedzieć, że nie mam prawa marudzić na sytuację w kraju. Mam prawo marudzić i nawet nie można mi powiedzieć, że przecież na nich głosowałam to czemu marudzę – tego też nie można mi powiedzieć, bo nigdy nie marudzę na tych na których głosowałam.

Spędziłam kilka miesięcy studiując i pisząc eseje na temat zachowania się wyborców i tego czym się kierują oddając głos. I zawsze i wszędzie słyszę powtarzane jak mantra zdanie: nie wzięcie udziału w wyborach to też wybór polityczny ! Owszem, ale jak pytam jaka jest suma tego wyboru? To niestety nie ma już odpowiedzi. To nie referendum, żeby frekwencja miała rozstrzygające znaczenie, bo jak nie osiągniemy progu to opinia nieważna.

Przecież to tak jak z zakupami w sklepie, przecież nie jest mi obojętne który sok kupię, skoro mam jeden ulubiony. Mogę też nie pójść do sklepu, tylko wtedy sama sobie szkodzę, bo będę spragniona. Marketing polityczny czy nam się to podoba czy nie jest takim samym marketingiem politycznym. Ale to od nas zależy czy damy się nabrać na "kiełbasę wyborczą" i ładniejszy lub brzydszy uśmiech. Nigdy natomiast nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że praca marketingowca jest nieetyczna, to raczej my dajemy się nabrać na proste triki. Praca w marketingu jest jak każda inna. Tak samo lekarz ma obowiązek leczyć morderców, tak samo obrońca ma obowiązek bronić gwałciciela, tak samo marketingowiec czasem sprzedaje kłamcę albo kiepski towar.

Bardzo podoba mi się tegoroczna kampania społeczna "Idź i głosuj świadomie", która w pewien sposób do tego nawiązuje.

 








Więc życzę świadomych wyborów!

piątek, 19 listopada 2010

Kurban Bayrami

Każdego roku w świecie islamu obchodzi się tzw. Święto Poświęcenia, czyli w oryginale Eid Ul-Adha, a po turecku Kurban Bayram. Jest to najważniejsze święto w ciągu roku i trwa 4 dni. Data tego święta jest zmienna tak samo jak data świętowania Ramadanu, czy naszej Wielkanocy. W tym roku obchodzono je od 16 do 19 listopada. W przyszłym roku będzie to 6-9 listopada, a w kolejnym 25-28 października. To taki nasz długi weekend, dzięki odpowiedniemu rozkładowi w ciągu tygodnia, można mieć nawet 10 dni wolnego tak jak to było tym razem.

Święto Poświęcenia jak sama nazwa wskazuje polega na poświęceniu udomowionego zwierzaka Allahowi. Dlatego każda owca (nawet Owca w wielkim mieście), krowa, koza, (świnia nie!) powinna mieć się na baczności, bo może zostać (bez)ceremonialnie zaszlachtowana w imię wyższej idei. Wszyscy pamiętamy Abrahama, który był gotów złożyć w ofierze Bogu swojego syna. Ale kiedy podniósł ostrze noża, ukazał mu się Anioł Pański i zesłał mu barana, aby ten złożył ofiarę ze zwierzęcia. Abraham (znaczenie Dobry Ojciec) jest nazywany ojcem narodów i uznawany jest przez trzy religie monoteistyczne islam, chrześcijaństwo i judaizm.

Zgodnie z zasadami islamu, każdy muzułmanin, który jest wystarczająco bogaty, powinien w czasie tego święta złożyć w ofierze zwierze i podzielić mięso na trzy części. Jedną część przeznaczyć na ucztowanie z rodziną, drugą część podzielić między przyjaciół i sąsiadów, a trzecią część dać osobom biednym. Zwierze, które będzie poświęcone powinno być zdrowe i mieć przynajmniej rok. Oprócz tej zasady jest jeszcze dużo innych, które należy spełnić, aby poświęcenie było "ważne". Samo prawo reguluje również tę kwestię, ograniczając możliwe miejsca szlachtowania, np. nie można tego robić w publicznych parkach albo placach zabaw. Co nie zmienia faktu, że nawet jeżeli nie zobaczymy kałuży krwi, to na ulicach będą leżały pozostałości z mięsa, kości, a może i wnętrzności. Nie widziałam tego osobiście, ale zostałam ostrzeżona w pracy, przed takim widokiem.

Turcja zmienia się jeżeli chodzi o tradycję, dlatego coraz więcej osób zamienia poświęcenie zwierzęcia na oddanie określonej sumy pieniędzy na cele dobroczynne. Jedno pozostaje niezmienne, tak samo jak nasze Boże Narodzenie jest to powód do spotkania się z rodziną. Niestety w tym roku nie udało mi się uczestniczyć w rodzinnym wydaniu Kurban Bayrami, G. ciągle na morzu, ale mam nadzieję, że przyszły rok będzie inny.

Lublin – Warszawa – Stambul – Bursa

Czas wyjazdów i powrotów jest zawsze ciężki, nieważne w jakim kierunku jedziesz, zawsze musisz się z kimś żegnać. Praktyka nauczyła mnie, żeby dzielić podróż na małe odcinki, wtedy można zapobiec wszystkim niechcianym niespodziankom. Dlatego zawsze staram się znaleźć w mieście wylotu, a że najczęściej latam z Warszawy to miejsce na kanapie zawsze się znajdzie.

I znów skorzystałam z możliwości, ale następnego dnia musiałam oddać klucze bratu. Wywołałam generalne poruszenie turkocząc moją śliczną walizunią (w kwiatki) przez plac musztrowy, wtedy gdy odbywały się na nim zajęcia. Po drodze spotkałam dyżurnego i zapytałam o numer 69, a on powiedział, że to ten żółty wskazując w kierunku, gdzie nie było nawet żółtego liścia na drzewie. Zielony owszem, brązowy owszem, ale nie żółty. Kiedy znalazłam 69, okazało się, że jest zielony, że nawet koza by zjadła, myśląc że to trawa.

Kiedy już dotarłam na lotnisko, odprawiona, usiadłam i w głowie pojawiła mi się jedna myśl: To on czy nie on? To on czy nie on? Dziewczyno nie dowiesz się nigdy jak nie zapytasz. Pozbierałam manatki i poszłam w kierunku mężczyzny siedzącego przy stoliku: Przepraszam, czy jest Pan wykładowcą na UMCS? Czy nazywa się Pan (aaa nie powiem…)? Dwie pozytywne odpowiedzi. To on. I tak mi nie uwierzycie... W grudniu 2006 współorganizowałam konferencję "Dzień Turcji" i prowadziłam panel dyskusyjny pomiędzy zaproszonymi gośćmi, jednym z nich był właśnie spotkany dziś wykładowca. Turcja tu, Turcja tam. Spotkanie było naprawdę przyjemne i zwykle długi lot tym razem minął jak mrugnięcie okiem. Warto dodać, że pierwszy raz wylądowałam w Turcji bez półtorej godzinnego opóźnienia, prawdopodobnie dzięki Ł., który wtedy miał zajęcia na wieży kontrolnej (wiedział, że lecę tego dnia).

I tak to jestem znów w Bursie, zielonej Bursie. 4 tygodnie i znów będę w Polsce na święta, latam jak stewardessa… może by tak zmienić zawód?

niedziela, 14 listopada 2010

Grand countdown - one month has left

No one expected this. If someone would tell me few months ago, that G. will be on the sea and I will be doing this international internship in Bursa, in Turkey, experiencing what I experience right now, that it will happen what has happend and that I will be waiting for my beloved in his country... If someone would tell me this, not only I would not believe, but I would also put this fairy tale on the same shelve as the story about plane crash in which presidential couple and 6 highest range generals meet their's death. - unbelievable.

Seychelles*
G. is currently at Seychelles… and in my opinion it is rather a place for honeymoon, but as I asume he has forgotten to take me… The next time I will find a job as Kalipso and I will be the one who enticed Odysseus for few years to stay with her, because now I remind Penelope and I weave this apparel and weave and there is no end of it. Fortunately since that  period of time the Internet, skype, mobile phones were invented. Unfortunately website blocking programs and detecting systems were invented also, and tha't why all the mobiles on the board must be switched off.

When I decided about this internship, G. was unsatisfied, that I will be for so long in Turkey "alone". I think that now I know what he was talking about... in brief lonely woman in Turkey, with foreign citizenship and without language has no easy life... But Iza wants and she wants, because I wanted to show how polish girl can be tough and that I can do on my own. And it is possible, everything is possible, but I must admit that it is not easy, it is rather hard. So don't ask if I miss him, because this is rhetoric question. I don't answer for the question about how much I miss him, because I am not able to describe it. The next question about how long it will take , that he will be at sea and I will be waiting has no answer, because we both wait for the order. The last most popular question do we plan and when we plan our wedding... is simply followed by my laugh. Even if we will plan everything in advanced, who can quarantee that G. will be allowed to join the wedding... personaly.

Long time ago I was dreaming about a guy with passion, interesting occupation, that he will be travelling a lot, communicating in few languages and that he will be crazy about me and will call me "My Baby" (I know that the last one is clichy, but who cares). Long time ago I was dreaming about it and? And it has came true... So be careful what are you dreaming about, because it can come true...

Wielkie odliczanie - pozostał miesiąc

Tego nikt się nie spodziewał. Jeszcze kilka miesięcy temu, gdyby ktoś mi powiedział, że G. będzie na morzu, a ja będę odbywać praktykę międzynarodową w Bursie, w Turcji, doświadczać tego czego właśnie doświadczam, że wydarzy się to co się wydarzyło i że będę czekać na mojego lubego w jego kraju. Gdyby ktoś powiedział mi to wszystko, to nie tylko popukałabym się w czoło, ale odłożyłabym tę bajkę na tę samą półkę co historię o wypadku samolotu rządowego, w którym ginie para prezydencka i 6 generałów – niewiarygodne.

Seszele*
G. jest obecnie na Seszelach… co według mnie jest bardziej odpowiednim miejscem na miesiąc miodowy, ale chyba zapomniał mnie zabrać… Kolejnym razem zatrudnię się jako Kalipso i będę tą która zwabiła Odyseusza, żeby pozostał z nią na wiele lat, bo teraz przypominam raczej Penelopę i tkam tę szatę i końca nie widać. Na szczęście od tamtego czasu wymyślono Internet, Skype i telefony komórkowe. Niestety wymyślono też programy blokujące strony internetowe i systemy namierzania, przez które telefony komórkowe muszą być wyłączone na pokładzie fregaty.

Kiedy podjęłam decyzję o tym stażu, G. nie był zadowolony, że będę tak długo "sama" w Turcji. Myślę, że dopiero teraz wiem o czym on mówił… w skrócie samotna kobieta w Turcji z obcym obywatelstwem i bez znajomości języka nie ma łatwo… Ale przecież Iza chce i Izie dać, bo chciałam pokazać, że Polka potrafi i się sama sobą zajmę. I to jest możliwe, wszystko jest możliwe, ale przyznaję się bez bicia, nie jest łatwo, a nawet jest trudno. Dlatego nie pytajcie czy nie tęsknię za nim, bo to pytanie retoryczne. Na pytanie jak bardzo tęsknię też nie odpowiadam, bo nie da się tego opisać, przynajmniej ja nie potrafię. Kolejne pytanie o to ile to jeszcze potrwa, że on będzie pływał, a ja będę czekać, nie ma odpowiedzi, bo wszystko zależy od rozkazu. Ostatnie najczęstsze pytanie to czy i kiedy planujemy ślub... i na to reaguję zwykłym śmiechem. Nawet jeżeli zaplanujemy wszystko na pół roku do przodu, to kto mi zagwarantuje, że on będzie mógł wziąć w tym ślubie udział... osobiście.

Kiedyś marzyłam o facecie, który będzie miał w życiu pasję, ciekawy zawód, że będzie dużo podróżował, komunikował się w różnych językach, a do tego będzie za mną szalał i mówił do mnie "My Baby" (wiem, to ostatnie brzmi kiczowato, ale kto powiedział, że marzenia nie mogą być kiczowate). Kiedyś o tym marzyłam i co? I się spełniło... Więc uważajcie o czym marzycie, bo jeszcze się spełni...

czwartek, 11 listopada 2010

11 listopada i trochę historii

Dzisiaj 11. Listopada – Dzień Niepodległości, święto narodowe w Polsce. Wszyscy wiemy dlaczego i co obchodzimy 11. Listopada… Że Marszałek Józef Piłsudski, że koniec I wojny światowej, że początek II Rzeczypospolitej, że długi proces odbudowy państwa. To tak w skrócie, resztę można znaleźć na wikipedii albo w książkach historycznych, które ja już raz przepisywałam, i drugi raz tego czynić nie zamierzam. Dlatego przy okazji tej daty, chciałam skupić się na historii stosunków polsko – tureckich. 


 






Ale, że nie chcę zanudzić wszystkich to skupię się na 3 historiach:

Po pierwsze, zwycięstwo Sobieskiego pod Wiedniem. W 1683 roku król Jak III Sobieski udał się pod Wiedeń z odsieczą przeciwko wojskom tureckim pod wodzą wezyra Kara Mustafy. Jak wszyscy pamiętają z historii odniósł wielkie zwycięstwo w tej bitwie. Z wojsk muzułmańskich zginęło 15000 ludzi a z chrześcijańskich zaledwie 3000. Z tej okazji papież Innocenty IX ustanowił na 12 września Święto imienia Maryi, które dziś obchodzimy 9 października. To zwycięstwo uważa się za symbol zwycięstwa chrześcijaństwa nad islamem, który rozprzestrzeniał się w Europie, a król Polski skutecznie go powstrzymał.

Po drugie, Polonezköy. W roku 1842 z inicjatywy księcia Adama Czartoryskiego i Hotelu Lambert na wykupionych terenach ok. 100 km od Stambułu zaczęła powstawać wieś nazwana Adampolem (pol. Adampol, tur. Polonezköy – polska wieś). Początkowo we wsi tej zamieszkiwali głównie Polacy: byli uczestnicy powstania listopadowego, wykupieni z niewoli tureckiej. W późniejszych latach fakt powstania polskiej gminy rozniósł się po całym świecie i do Adampola zaczęły ściągać różne narodowości. I tak o to w Turcji istniała polska gmina w czasach kiedy nie istniało polskie państwo. Wieś istnieje nadal i nawet ostatnio odwiedził ją obecny Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski (o tym w artykule, do którego link w czytadłach).

Po trzecie, puste miejsce przy stole. W czasie kiedy Polski nie było na mapie, świat toczył się dalej. Pomiędzy państwami odbywały się spotkania na całym świecie. Jeżeli tylko takie spotkanie na najwyższym szczeblu odbywało się w Stambule, przy stole zawsze czekało krzesło i tabliczka z podpisem "Polska". I kiedy niemieccy i rosyjscy przedstawiciele pytali po co to, przecież nie ma takiego państwa na mapie. Zawsze otrzymywali jedną odpowiedź od gospodarza spotkania: Polski Ambasador jest w drodze, wcześniej czy później przybędzie. Kiedy w1923 roku Turcja stała się republiką, Polska była pierwszym państwem, które otworzyło swoje przedstawicielstwo w Ankarze – stolicy Turcji, podczas gdy inne państwa nadal utrzymywały przedstawicielstwa w Stambule. Tę historię usłyszałam od kolegi, z którym studiowałam w Anglii. Chcąc mnie zainteresować turecką kulturą zaczął do mnie pisać na FB jeszcze zanim oboje wylądowaliśmy na Erasmusie. W związku z tym nie ręczę za jej 100% wiarygodność, ale nawet jeżeli M. gdzieś dorzucił swoje 5 groszy, to i tak wszystko ładnie brzmi prawda? 

To taka bardzo krótka i uogólniona historia stosunków polsko-tureckich. Nigdy nie byłam dobra z historii (dlatego na maturze wybrałam wos). Jak wspomniałam nie chcę się rozwodzić nad historycznymi faktami, które można znaleźć w każdej książce historycznej, dlatego na tym koniec.

poniedziałek, 8 listopada 2010

İnşallah

Któregoś dnia kiedy szłyśmy z mamą do taty w odwiedziny do szpitala, postanowiłyśmy kupić mu gazetkę do poczytania, wybór padł na "Forum" – dość interesujące przedruki artykułów z zagranicznych gazet. Pomyślałam, że tata się rozerwie i ominie tę polską żółć, która przelewa się w polskiej polityce, a to mogłoby być dość niebezpieczne dla zdrowia po usunięciu woreczka żółciowego. Jakież zdziwienie zagościło na naszych twarzach kiedy z okładki uderzył nas tytuł artykułu: "Medycyna wiary. Czy warto modlić się za zdrowie?" – masz Ci los. Skręciło nas ze śmiechu razem z Panią ze sklepiku szpitalnego. Na szczęście tatę też ubawiłyśmy, ale czytać nie chciał.

Jeszcze miesiąc temu sama popukałabym się w czoło, ale mam to szczęście, że wszyscy w mojej rodzinie cało wychodzą z problemów zdrowotnych i innych opresji życiowych. A ja osobiście szpital oglądam tylko jako odwiedzająca. I dopiero ostatnie wydarzenia uzmysłowiły mi jakie uczucia miotają człowiekiem i jak czarne mogą być czarne myśli, kiedy rozpacz odbiera rozsądek.

Pofilozofujmy zatem trochę. Czy warto modlić się o zdrowie? Oczywiście, że tak… Trzy powody:

To jeszcze nikomu nie zaszkodziło, jeżeli nie było stosowane zamiast środków leczniczych, jak w przypadku Rozalki z nowelki "Antek". Jak pamiętam z nowelki chorą dziewczynkę za radą znachorki włożono do pieca na kilka zdrowasiek… siłą rzeczy nie pomogło. Na szczęście medycyna od tamtego czasu poszła na przód.

Warto tu napisać o myśli filozoficznej znanej po nazwą zakładu Pascala. Pierwszy raz zetknęłam się z tym poglądem na drugim roku studiów politologicznych podczas przedmiotu "Teoria polityki" na zajęciach z teorii gier. Jak najprościej wytłumaczyć zakład Pascala? Ta tabelka objaśnia istotę.


Bóg istnieje
Bóg NIE istnieje
Wierzę
Życie wieczne w niebie
Nic
NIE wierzę
Wieczne potępienie w piekle
Nic

Pascal przyjął, że jedno z dwóch musi być prawdziwe: Bóg jest, albo go nie ma. Pascal nie próbował dowieść, że istnienie albo nieistnienie boga jest pewne. Próbował natomiast obliczyć, o ile uznanie go jest dla człowieka opłacalne. Przy założeniu, że Bóg nagradza wiernych, a karze niewiernych, możemy zyskać życie wieczne w niebie, albo wieczne potępienie w piekle. Nie jest to dowód na istnienie Boga, jest to wskazówka, jak należy żyć, aby doczekać życia wiecznego. Zakład Pascala spotkał się z potępieniem współczesnych Pascalowi, dlatego że takie podejście uczy udawania wiary, aby nie być potępionym.

Ja osobiście również nie popieram tego sposobu myślenia, żeby potem ktoś mi nie wytykał w rozmowach podczas kawy. Pokazałam dwie skrajności, nie używając zachowań konkretnych osób, dlatego, żeby nikogo nie urazić. To ważne, bo temat jest dość delikatny.

"Modlitwa" może być rozmową, a "duchownym" dobry przyjaciel w myśl tego, że każdy modli się jak umie. Ja spotkałam niesamowitych ludzi w Bursie, m. in. Debrę, żonę pastora. Nie wiem skąd ta kobieta wzięła w sobie tyle spokoju i tyle ciepła, żeby wlać je we mnie, w momencie kiedy do powrotu do domu było jeszcze tak daleko, a wydarzyło się już tak wiele. Debra nazwała wszystkie moje słabości i zagrożenia, które wynikały z sytuacji w jakiej się znalazłam. Zastała mnie z twarzą zalaną łzami i deszczem, a odstawiła do domu ze zwykłą wiarą, że jutro musi być lepiej.

Na szyi chirurga zauważyłam łańcuszek i krzyżyk. Lekarze robią wszystko co mogą, ale ponoć czasem potrzeba tego co Turcy nazywają İnşallah, a my "jak Bóg pozwoli". İnşallah jest dość popularnym zwrotem. Używa się go wtedy, kiedy w dokonaniu czegoś może nam przeszkodzić coś niezależnego od nas, coś na co nie mamy wpływu i choć zrobilibyśmy wszystko to i tak to czego chcieliśmy dokonać nie uda się zrealizować. Z zasady Bóg pozwala dokonać wszystkiego, ale ludzie powinni być świadomi jego siły i swojej bezsilności wobec inşallah.

piątek, 5 listopada 2010

Historia Elisabeth

Ten wpis jest dedykowany Elisabeth i jej rodzinie. 

Bursa Mozaik Çalışma Grubu
Ostatni tydzień w Bursie zaczął się fatalnie. Wiadomości, które nadchodziły z Polski, przyprawiały mnie o mdłości, a ja sama bałam się pisać smsy. Coś mi jednak mówiło, że spotkanie w radzie miasta może odmienić moje życie w Bursie na długo i na dobre (pomimo tego, że już było dobrze). Więcej o samym spotkaniu we wpisie o Bursa Mozaik Çalışma Grubu. Na spotkaniu była też Elisabeth. Pierwsze wrażenie: spokojna, wyważona osoba, która siedziała przy końcu stołu, o prawdziwie amerykańskim uśmiechu, założycielka stowarzyszenia w Bursie, mama 4 dzieci i była nauczycielka angielskiego.

Kiedy wróciłam do domu na telefonie czekał na mnie sms i email na skrzynce od Elisabeth o tym, że nie zdążyła nas złapać po spotkaniu, ale że bardzo chciałaby nas zaprosić do stowarzyszenia. W ciągu jednej nocy wymieniłyśmy kilka maili i Elisabeth zmieniła się w naprawdę bliską mi osobę. Jest młoda i ambitna, nie boi się życia i wie jak czerpać z niego radość. Po przyjeździe do Bursy założyła międzynarodowe stowarzyszenie zrzeszające kobiety w Bursie, czyli BIWA.




Coffee

We wtorki BIWA organizuje spotkania przy kawie. Elisabeth naprawdę zależało, żebym na to spotkanie przyszła. Kiedy do mnie zadzwoniła nie byłam w stanie rozmawiać o kawie, ani tym bardziej porozmawiać z nową klubowiczką, która jest Polką. Kiedy powiedziałam Elisabeth co jest "nie tak", ona tylko zapytała czy może mi jakoś pomóc i w zasadzie mogła mi pomóc… Mogła zająć mi czas, żebym nie wpatrywała się w telefon oczekując na smsa. Poprosiłam o spotkanie następnego dnia i Elisabeth zaprosiła mnie do siebie, umawiając mnie najpierw na spotkanie z Debrą, żoną pastora kościoła protestanckiego w Bursie.

I have guest room… with bathroom

Kiedy Elisabeth i jej dzieciaki zobaczyli w jakim "opłakanym" jestem stanie, zaprosili mnie do siebie do domu na noc i kolejny dzień aż do momentu wyjazdu z Bursy do Stambułu. Opierałam się, bo to było znacznie za dużo ile mogłam przyjąć, a Elisabeth przekonywała: Mam pokój gościnny… z łazienką. Dałam się przekonać tylko ze względu na potencjalną imprezę i dziki tłum ludzi w mieszkaniu, w którym mieszkałam. Elisabeth zaoferowała mi kojący spokój i ciszę oraz zajęcie dla myśli. Jej dom w dzielnicy apartamentów to prawdziwy azyl dla całej 6 osobowej rodziny. Najpierw spędziłyśmy bardzo miły wieczór przy kurczaku curry, czekoladowym cieście i herbacie, gaworząc o życiu, dzieciach, małżeństwie, Bursie, jej problemach związanych z życiem w Turcji, moich przygodach w Anglii i o tym jak poznałam G. A następnego dnia Elisabeth wprowadziła mnie w plan dnia jej rodziny. Jej dzieci: Olivier, Martin, Madison i Gabriel znają płynnie 3 języki (może za wyjątkiem najmłodszego, który ma 2 lata): angielski, francuski i turecki, a najstarszy uczy się niemieckiego. Nie poznałam jej męża Nicolasa, który akurat był na konferencji. Elisabeth zabrała mnie i jej najmłodszego syna do domu stowarzyszenia BIWA, gdzie było miejsce do zabawy i czas na przekąskę. A kiedy wróciliśmy do domu na lunch, Gabriel chciał siedzieć tylko obok mnie i przekładał swoje jedzenie na mój talerz.

Ponieważ Madison miała umówioną wizytę u dentysty, a Elisabeth nie chciała, żebym siedziała w poczekalni i gapiła się w ścianę, więc podrzuciła mnie do swojej przyjaciółki Kate, która właśnie prowadziła zajęcia z patchworku. Na zajęciach zrobiłam "jojo" i zaprojektowałam kocyk dla dzieciaków, który mogłaby zrobić Kate na zajęciach w swojej szkole, a Elisabeth sprzedać pozyskując pieniądze na cele stowarzyszenia BIWA (projekt pokażę później).

Na koniec tego dnia w paralelnym świecie Bursy, Elisabeth pomogła mi zaplanować dalszą część powrotu do domu i zawiozła mnie na prom do Mudanyi, dokładnie tam gdzie jadłam mój pierwszy business lunch z klientami z Polski.

Gabriel keeps asking about you…

…takiego smsa dostałam od Elisabeth, kiedy już wylądowałam w Polsce. I jak tu nie wierzyć w jakąś siłę wyższą, która mnie wypchnęła z domu i wysłała na spotkanie z przedstawicielką rady miasta. Mam nadzieję spotkać tę niesamowitą rodzinkę zaraz po moim powrocie do Bursy, który planuję na około 20 listopada.

czwartek, 4 listopada 2010

Wiadomości z frontu…

Ostatnio na blogu cisza tzw. flauta jak mówią żeglarze, a skoro o żeglarzach mowa to gładko przejdźmy do marynarzy…

Mój marynarz jest w… Tanzanii. Miało być w kierunku Turcji, a tu trochę jakby się oddalał. Ale dzwoni do mnie i pisze regularnie. A o czym on pisze? Okazuje się, że nie tylko ja mam interesujące przygody, jego praca to dopiero szkwał na pełnym morzu. Część z informacji znajduje się na blogu poświęconym marynarce tureckiej, do którego link znajduje się w sekcji Polecam. A ja chciałabym skupić się na 3 z nich i dorzucić kilka słów komentarza.

  • Smutny incydent – na początku mojego pobytu w Turcji otrzymałam bardzo smutnego maila donoszącego o łodzi na której było około 82 osoby (z kobietami i dziećmi włącznie). Łódź została wykryta przez radary jednej z fregat w rejonie Zatoki Adeńskiej. Łódź miała problem z silnikiem pośrodku morza. Prawo międzynarodowe jest okrutne w stosunku do uciekinierów, którymi okazali się ludzie na łodzi. I tak naprawdę jedyne co możesz zrobić to odtransportować całą łódź do wybrzeży państwa, z którego wód wypłynęła. Co w przypadku uciekinierów jest zupełnym absurdem i przypomina leczenie problemu grypy cholerą. Ale nie możesz zrobić nic innego, bo inaczej uciekinierzy zażądają azylu w państwie do którego należy ta fregata. Nie możesz też nie zareagować jeżeli został wysłany sygnał o pomoc, bo prawo międzynarodowe nakazuje bezwzględną pomoc, za wyjątkiem stanu wojny. Więc starasz się pomóc i odtransportować rozbitków gdziekolwiek, aby do brzegu podając im wodę i pożywienie, a w tym momencie z powodu głodu panującego na pokładzie rozpoczynają się przepychanki, a za chwilę łódź przewraca się do góry dnem i Ci którzy nie potrafią pływać toną w mgnieniu oka… Nie pozostaje nic innego jak tylko uratować pozostałych i potraktować zgodnie z przepisami międzynarodowymi. Zgodnie z przepisami międzynarodowymi odbywa się również odławianie ryb przez francuskich i hiszpańskich rybaków, ryb które należą do Somalii. Co więcej nierzadki jest też ostrzał łódek somalijskich rybaków pod pretekstem obrony własnej przed procederem piractwa. Zjednoczone siły bez przerwy trzymają około 10 swoich fregat w Zatoce Adeńskiej wydając na operację około 1 miliona dolarów miesięcznie w celu walki z piractwem, które jest wynikiem walki o przetrwanie i walki o życie. Niesprawiedliwej walki o życie, bo z góry skazanej na przegraną, niesprawiedliwej walki, bo nielegalnej w wyniku luk w prawie. I myślisz sobie Black destiny of the black continent…
  • Mielizna – jakiś miesiąc później dostałam informację o tym, że fregata TCG Gokceada jest uszkodzona. Jedyne co przyszło mi na myśl, to to, że G. znowu wstawił Fish Fingers do piekarnika i uruchomił alarm przeciwpożarowy na całym statku. Co w kontekście rozmowy o tureckich kiełbaskach, które G. wziął ze sobą na statek było całkiem racjonalnym tokiem myślenia. Po przejrzeniu bloga o tureckiej marynarce, okazało się, że G. nie miał nic wspólnego z uszkodzeniem (a przynamniej nie tyle o ile go podejrzewałam). Po wpłynięciu na mieliznę uszkodzenia okazały się na tyle poważne, że podjęto decyzję o wysłaniu drugiej fregaty na zamianę – TCG Gaziantep. Ja osobiście nie widzę zbytniej różnicy pomiędzy kilkoma tysiącami ton metalu.
TCG Gökçeada
TCG Gaziantep

  • Hallo, we are pirates – nikt i nic mnie nie przekona, że praca nawigatora jest bezpieczna, jeżeli nawigatorem jest mój marynarz i opowiada mi historie jak ta… "Jestem na zmianie i w pewnym momencie odbieram sygnał wezwania o pomoc przez statek handlowy, który jest wypełniony po brzegi płynnym LPG i oddalony od nas o jakieś 56 mil morskich od nas, a w tle słyszę groźby piratów, bo oni są już na pokładzie tego statku." Co się dzieje w takiej sytuacji? W tej konkretnej piraci uciekli, jak zobaczyli fregatę wojenną na horyzoncie, ale czasem nie poddają się tak łatwo, a czasem udaje się ich złapać. I wtedy zaczynają się schody, bo mamy prawo międzynarodowe i mamy wody międzynarodowe. Jeżeli mamy piratów na pokładzie musimy ich traktować jak gości i odtransportować do pierwszego państwa, które ściga za piractwo, i jest na to ograniczony czas, w którym trudno się zmieścić pośrodku oceanu. Cóż pozostaje? Obezwładnić delikwentów, zabrać sprzęt (kałachy, paliwo, GPS, drabiny i harpuny) i puścić wolno z jedną beczką paliwa w motorówce… Taki psikus…
Jeżeli ktoś myślał, że praca nawigatora jest nudna, wesoła i bezpieczna – jest w błędzie. Ileż ja razy słyszałam: szukaj pracy na statku to będziecie oboje pływać. Myślę, że jedno z nas powinno stać na lądzie jak latarnia morska sygnalizująca port, jak keja do której cumuje się yacht… I ciekawe kto to będzie? Bo mnie póki co za bardzo nosi po świecie…