Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

poniedziałek, 7 lutego 2011

26. urodziny i…

Od kilku lat moje urodziny nie wyglądają tak samo, ale tegorocznych nie przebije nic…

Ot dzień jak co dzień wydawałoby się, rano pobudka, prysznic, praca, lunch, nuda i do domu. G urwał się z pracy i przyjechał wcześniej do Bursy niż zwykle. Najbardziej podejrzane wydało mi się, kiedy o 1 popołudniu był na dworcu, a o 3 popołudniu nadal nie był w domu... A więc coś knuje...

Przybiegłam do domu, po drodze kupiłam baklavę, a G poszedł po swojego brata E, który przyjechał do nas do Bursy na weekend. I zaraz po obowiązkowej herbacie poszliśmy na kolację do restauracji.

Znaleźliśmy bardzo miłe miejsce, gdzie przestrzega się przepisów o niepaleniu w pomieszczeniach zamkniętych, a do tego było tam zupełnie pusto. Zamówiliśmy rybę, bo cała uliczka z restauracyjkami słynie z serwowania ryb. A z zewnątrz dobiegały dźwięki muzyki na żywo, z czego również słynie to miejsce. Jedzenie były przepyszne, jak zawsze w Turcji. Bardzo miło spędziliśmy czas na gaworzeniu i poznawaniu się, w końcu to było moje i E pierwsze spotkanie.

G właśnie zjadał głowę ryby, bo on strasznie lubi oczy...
smacznego..., teraz rozumiecie co czułam mając taką minę...

a to nasz kącik...
 
Po jakimś czasie do lokalu weszła grupa ludzi i zajęła stoliki za nami. Chłopaki dostrzegli wśród nich znanego tureckiego piosenkarza... Po jakimś czasie postanowiliśmy się zbierać do domku na herbatę i baklavę oraz piżamowy wieczór przed tv z laptopem na kolanach. Zdążyłam założyć płaszcz a G uregulować rachunek, kiedy na piętro wtoczył się tłum skądś znanych mi twarzy (E, L, AS, O, M) i ten tłum zaczął śpiewać „Happy Birthday”... Do moich kochanych znajomych dołączyli ludzie ze stolików obok ze słynnym piosenkarzem...

Krótka dygresja: Pewnego wieczoru O nadał mi tureckie imię Gizem (=tajemnica) i teraz zamiast Izabela śpiewał Gizem. W tym momencie okazało się, że grupa obok nas również świętuje urodziny dziewczyny, która naprawdę ma na imię Gizem...

Dostałam również prezent... Jednorazowa siateczka, w środku pudełeczko zapakowane w papier śniadaniowy z nadrukiem, do papieru przylepione wykałaczki a na wierzchu leżały chusteczki odświeżające... Pudełko lahmacuna z fastfooda... Ale cóż prezent, więc zaczęłam otwierać, a tam w pudełku ogromny, potężny notes oprawiony w skórę ze szklanym okiem proroka pośrodku... Otwieram, a tam zdjęcie kangura, na kolejnej stronie zdjęcie naszej paczki z botanika i dolepione zdjęcie kangura z podpisami, a na kolejnych życzenia urodzinowe od wszystkich, nawet od ex-abli M... Bajka.

taki to był lahmacun


Dlaczego kangur, zapytacie? Bo w jednym z odcinków Ulicy Sezamkowej była dziewczynka, która była kangurem i ona wiedziała wszystko, znała odpowiedzi na każde pytanie. I ponoć ja ją przypominam, bo można mnie zapytać o wszystko i będę znała odpowiedź.




zobaczcie co ma L w ręku... przyprawę do bigosu...




A kiedy wróciliśmy do domu G wyjął bordowe pudełeczko z kieszeni, klęknął i zapytał czy za niego wyjdę... I dlatego takie urodziny się już się „raczej” nie powtórzą... Ciąg Dalszy Nastąpi...

2 komentarze: