Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

czwartek, 23 września 2010

Karkent i pierwszy homesick...

Obudziłam się jak zwykle nie za późno nie za wcześnie i po wszystkich porannych czynnościach ze śniadaniem na talerzu zasiadłam do komputera. A tam... A. pisze do mnie na FB o godzinie 11, że dziś o 13 jedziemy do mojej firmy na spotkanie !!! Hay Allah !!! - pomyślałam. No przecież tak nie można, a gdybym tak spała do południa, albo najlepiej do 13 !!! Tureckie poczucie czasu, tu na prawdę jak chcą to mogą czas rozciągnąć i ścisnąć... Wybrałam co najlepsze w mojej szafie i zapakowałam na siebie przestrzegając zasad savoire vivre (elegancko), kraju w którym jestem (zakrywająco-luźno) i pogody, która tu panuje (około 26-27 stopni).
Spotkanie zaplanowano o 14.30, a droga do firmy jest prosta ale długa, więc trzeba jechać metrem do końca i busikiem tam gdzie wrony zawracają, a na pewno busik zawraca, serio, serio, on zawraca.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, nic nie odbiegało wyglądem od miejsc, które zdążyłam zobaczyć kilka razy na stronie internetowej firmy Karkent. Przywitała nas D. - córka właściciela firmy, na prawdę przemiła osoba i od razu poczułam w niej bratnią duszę. Bay A. - właściciel... jak to szefo musiał być poważny i był. Rozmowa oscylowała pomiędzy dość poważną formą z pytaniami o moje oczekiwania, poprzez bardziej prywatne dlaczego wybrałam Turcję, aż do bardzo osobistych pytań o to ile jestem już z G. !!! Mój opiekun ze strony AIESEC być może i zadawał pytania w moim imieniu, ale to ja nawijałam z D. na poważniejsze albo mniej poważne tematy. Co zostało ustalone:
- bus service do pracy - zapewniony
- lunch w pracy - zapewniony
- stanowisko pracy - zapewnione

A więc nie płacę za dojazdy, za lunch i takie tam oraz nie dźwigam laptopa codziennie... Hay Allah !!! (tak, tu też pasuje ten zwrot). A do tego manager ds. exportu raz na jakiś czas odwiedza swoich klientów m. in. w Polsce i zapewne będę mu towarzyszyć... Tu kopara mi opadła i zanim się pozbierałam było po spotkaniu. To się nazywa szybka piłka, a nie jak z niektórymi firmami w Polsce - 5 tygodni i nadal nie wiedzą czy zatrudnić czy nie !!! Hay Allah !!! (i tu też pasuje). Jesteśmy umówione z G. jutro o 8 na końcowej stacji metra Arabayatağı i dalej pojedziemy razem, żebym nie zginęła.

Wróciłam do domu zlana potem, rzecz jasna, bo ukrop w tym kraju nie wie co to jesień. Pobiegłam się przebrać i dalej na miasto bo trzeba resztę załatwiać. Po BuKartę do metra przyszliśmy za późno, ale przynajmniej udało mi się rozwiązać kwestię telefonu... Niestety w nie najlepszy sposób, ale... czasem trzeba odpuścić i jak mawia mój tato: złożyć ofiarę bożkom, żeby dalej szło lepiej. Dumna ze swojego nowego tureckiego telefonu, rozesłałam wici po tureckich znajomych.

O 7 rozpoczął się rosyjsko-polski wieczór kulturalny. Trzeba było pójść w końcu Polacy nie gęsi... W mojej ocenie prezentacja przygotowana przez Rodaczki nie należała do najlepszych. Pomimo całej mojej europejskości i sprzeciwu dla prawego i sprawiedliwego patriotyzmu, nie nazwałabym polskiej flagi brzydką, nie przedstawiałabym Dody jako znanej Polki w kolejności przed Janem Pawłem II i Lechem Wałęsą. A poruszanie kwestii katastrofy w Smoleńsku w trakcie wieczoru rosyjsko-polskiego, nazywając wydarzenie "polską głupotą" jest zupełnie nie na miejscu. Co do placków ziemniaczanych, przygotowanych przez dziewczyny - to były super !!!

Wieczorem zadzwonił E. (wiedziałam, że na niego mogę liczyć). Któż tego dobrego człowieka postawił na mej drodze? Do dziś pamiętam nasze pożegnanie na ziemi salfordzkiej: śmialiśmy się do siebie jak myszy do sera i jednocześnie łzy nam ciekły po policzkach, a jak mi napisał smsa zaraz za bramą Salford to myślałam, że mi serce pęknie. Oczywiście 10 razy powtórzył, że gdybym czegokolwiek potrzebowała to mogę do niego zawsze zadzwonić i on stanie na głowie, żeby mi pomóc.

A poza tym czas spać... bo jutro pierwszy dzień w pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz