Blog dostępny również pod adresem izabelaszmit.wordpress.com
(dostęp do serwisu blogspot został częściowo utrudniony w Turcji)

wtorek, 28 września 2010

Yabancılar...

To był dzień... pełen wrażeń...

UWAGA !!! Wpis zawiera opisy drastyczne. Czytaj jeżeli masz ukończone 18 lat.

Po 4 godzinach spania, bo nie mogliśmy się nagadać z E., zwlekłam się z łóżka, bo dziś wielki dzień. Idziemy na komisariat i do urzędu skarbowego.

Do grupy dorosłych, odpowiedzialnych 5 stażystów oddelegowano chłopaczka, który:
a) nie bardzo wie co robi
b) nie bardzo wie co mówi po angielsku
c) nie bardzo wie jak się golić, bo jeszcze nie musiał

Spotkanie w biurze AIESEC najpierw było umówione o 11, a potem zostało przełożone na 13, co już zaczęło śmierdzieć, bo tureckie poczucie czasu oznacza, że całe popołudnie zmarnowane. Wybierając się z mieszkania razem z E. i L. zapomnieliśmy zjeść, a wtedy pomyślałam, że jak oni mogą się spóźniać, to mogę i ja. Idziemy na śniadanie! Do biura trafiłam 13.20. Młodzieniec naskoczył na mnie, że niby gdzie to ja byłam. Odpowiedziałam dumna z siebie, że przecież jestem. Młodzieniec rozpoczął żmudne przygotowywanie dokumentów. Kiedy je przygotował, poprosiłam, żeby dał mi je sprawdzić. I wtedy się zaczęło. Wzięłam oba dokumenty. Jeden z firmy o tym, że mnie chcą przyjąć na staż, i drugi o tym, że AIESEC o czymś zaświadcza i nie mogłam oczom uwierzyć. Moje imię napisane było 3 razy w związku z tym przybrało 3 różne formy: Izabela, Izabella, Isabella.

Ja: - W moim imieniu są błędy...
S: - To nie ma znaczenia
Ja: - Ma !!! i to ogromne
S: - Nie ma.
A: - Na 90 % zaakceptują dokumenty z błędem, a jak nie to wrócicie i poprawimy i pójdziecie znowu.
Ja: - (What the Fuck!!!) Ciągle pozostaje 10 %, że nie zaakceptują, a chodzić nie mam zamiaru dwa razy. Jesteśmy w biurze, plik jest na kompie, więc go poprawcie i wydrukujcie jeszcze raz.
A: - Na 90 % zaakceptują dokumenty z błędem, a jak nie to wrócicie i poprawimy i pójdziecie znowu.
Ja: - (nosz Ty, jak wieprzowiny to nie tkniesz, ale po moją żubrówkę to pierwszy wyciągał łapki)  Ciągle pozostaje 10 %, że nie zaakceptują, a chodzić nie mam zamiaru dwa razy. Jesteśmy w biurze, plik jest na kompie, więc go poprawcie i wydrukujcie jeszcze raz. Nie wyjdę stąd bez poprawienia mojego imienia.

Dopięłam swego. Z biura wyszliśmy o 14.15 - a nie mówiłam? Idziemy do urzędu skarbowego. Młodzieniec chce od nas paszporty w biegu i pośrodku ulicy. Wytłumaczyłam mu grzecznie, że w budynku i tylko do wglądu dla pani z okienka, w końcu ona i tak nie zna ani polskiego ani angielskiego. Wychodzimy z urzędu, a ja dopadam młodzieńca i zabieram mu 5 paszportów z dłoni z którymi on chciał bezceremonialnie spacerować po centrum miasta, i rozdaję wszystkim, żeby sami pilnowali. Jedziemy na posterunek policji.

Po drodze pytamy naszego młodzianka:
- How much time it will take? - ile nam to zajmie czasu?
- Half past one - wpół do drugiej
Patrzymy się na siebie jak zaczarowani, a ile to?
- No, no, you don't understand, how much time it will take? - nie zrozumiałeś, ile nam to zajmie czasu?
- Half past one! Maybe two hours - wpół do drugiej, może 2 godziny
- You mean one and a half or two hour? - masz na myśli półtorej albo dwie godziny...

A tam jeszcze lepiej, bo nie dość, że już mamy wszystkiego dość bo gorąco, nie ma gdzie kupić wody i trwa to wszystko strasznie długo, to jeszcze nie można nam się śmiać, bo policja może nas wyrzucić z budynku i dzień zmarnowany. A jeden ze stażystów M. jest tak zakręcony, że co chwilę wszyscy pytają: gdzie jest M.? a jego nie ma, więc go szukamy, odnajdujemy i po chwili sytuacja się powtarza. Ale śmiać nam się nie można. Więc siedzimy w tej poczekalni i tylko trzęsiemy się bezgłośnie. Siedząca obok kobiety przygląda nam się, aż w końcu zagaduje do nas w pięknym soczystym australijsko-angielskim akcencie. O to skąd jesteśmy, co tu robimy itp, itd. Proponuje, że da nam swój numer telefonu, w razie gdybyśmy potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Sama jest ma korzenie tureckie, ale pracowała w Australii i teraz jej firma wysłała ją do Turcji jako marketingowca. Więc od razu podłapuję temat i pytam czy można tu znaleźć pracę, będąc obcokrajowcem, ale znając trzy języki obce i komunikatywnie turecki. W odpowiedzi usłyszałam, że nie powinno być trudności. Buzia mi się śmieje i oczy świecą, a tajemnicza nieznajoma dyktuje mi swój numer. Trzeba powiększać swój social capital, w końcu tyle się o tym naczytałam na studiach w Anglii.

Około 16 dzwoni do mnie E. i strapiony pyta, czy jeszcze długo nam to zajmie, bo jeżeli nie zdarzymy do 17 to nic nie załatwimy i jutro czeka nas to samo... Czy ja już pisałam o tureckim poczuciu czasu i zorganizowaniu? Na szczęście po 3 poczekalniach, przesadzaniu nas z krzesła na krzesło, ta okazała się ostatnią. Do domu... Po paszporty i pozwolenia na pobyt wrócimy we wtorek. 

Spędziłyśmy z L. wspaniałe popołudnie i wieczór z E. Czułam się jak przyzwoitka, bo ktoś tu komuś wpadł w oko. Gołąbeczki... ale przecież nie zrezygnuję z wieczoru z przyjacielem, bo właśnie przygruchuje sobie moją współlokatorkę. Najpierw salep* i nargile**, a potem Biramanya. Tam w odpowiednim momencie  po umówionym znaku udałam się do toalety, żeby E. mógł zadziałać przy stoliku snując swoje tureckie romantyzmy... Tak, dokładnie tak... współpracowałam przy tym, a co?!?!?! A zaczęło się od tego, że E. jest policjantem i w związku z tym nawet po cywilu wędruje z bronią za paskiem. Kiedy usiadł na krześle w naszym salonie oczywiście ten gnat zaczął go gnieść, więc wyjął spluwę i położył na stole. Zrobiłyśmy takiego karpia z L., a E. w śmiech: przecież mówiłem, że jestem policjantem. A L. : It's impressive! - to imponujące... Spojrzelimy na siebie z E. i już wiedziałam dlaczego mu się tak te dwa czarne węgielki błyszczą... Zaraza...

Okazało się, że jej zaimponowała nie tylko spluwa, ale i cały mój przyjaciel... Ja wymiękam, jak oni to robią, po prostu są... A laski same lepią się jak muchy.

W Biramanya nie obyło się bez kolejnej przygody. Zaraz przez sygnałem  (wypiciem pierwszego piwa na rozruch) na wyjście do toalety, okazało się, że przy stoliku obok siedzą dwaj rodowici Anglicy na wakacjach, którzy bardzo chcą z nami porozmawiać i rozmawiać i rozmawiać. Biedny E... W końcu rozmowa zastygła, więc dostał kuksańca pod stołem, a ja zabrałam torebkę i poszłam, po powrocie przesiadłam się do stolika Anglików, żeby dać się dwojgu nacieszyć chwilą. Po na prawdę przyjemnym wieczorze kiedy mogłam poczuć się jak ponad półtora roku temu w UK, przyszedł czas na pożegnanie i wymianę kontaktów. 

_______________________________________________________________
* salep - napój, przyrządzany ze sproszkowanych bulw storczyka męskiego, znany w kuchni tureckiej i w kuchni bałkańskiej. Nazwa pochodzi od arabskiego określenia ḥasyu al-tha`lab, oznaczającego lisie jądra - od charakterystycznego kształtu bulw storczyka - to wszystko brzmi trochę śmiesznie trochę strasznie, ale smakuje na prawdę wspaniale
** nargile, szisza - wszyscy wiedzą co to, taka faja którą się tu pali, w różnych smakach, a dym wciąga się przez taką długą rurę od odkurzacza która jest ładnie zdobiona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz